środa, 29 czerwca 2016

Rozdział 10


Fabar spojrzał śmierci w oczy. Ostrze nieubłaganie się doń zbliżało, a te dwie sekundy zdawały się być wiecznością. Wtem nagle, gdy broń przeciwnika była ledwie o pół stopy od ciała Fabara, poczuł on silne szarpnięcie. Coś go pociągnęło do tyłu, a przeciwnik niemalże przewrócił się od siły chybionego ciosu. Fabar dalej czuł, jak coś go ciągnie z ogromną siłą do tyłu, lecz nie był w stanie odwrócić głowy w tego kierunku. Zdał się więc na łaskę tej nieznanej siły i pozwalał jej nieść się coraz dalej od przeciwników. Niektórzy z nich ścigali ich pieszo, lecz po dłuższej chwili spostrzegali oni, iż nie ma to najmniejszego sensu. Fabar nawet się nie szarpał. Wiedział, że i tak by zginął- walka nie miała sensu. Gdy jednak jeździec musiał wykonać energiczny skręt, wtedy Fabar spostrzegł postać w kapturze. Pędziła ona trzymając Fabara w stronę pobliskiego lasu. Mimo iż gonili ich mężczyźni w czarnych szatach, koń tajemniczego jeźdźca był od nich o wiele szybszy i niespecjalnie się musieli nimi martwić. Jeździec mimo przewagi prędkościowej nad przeciwnikiem, starał się ich zgubić. Gdy wjechali do lasu, zgrabnie manewrowali między drzewami. Udało im się zgubić połowę przeciwników. Niektórzy się zgubili, a inni powpadali w drzewa. Nie byli chyba zbyt dobrymi jeźdźcami, gdyż na treningu jeździeckim slalom leśny to niezbędne minimum. Pędziliśmy dalej z taką prędkością, że rękojeść Ventusa prawie wypadła mi z dłoni. Zostało już tylko pięciu mężczyzn. Zauważyłem, że pędzimy teraz przy owocach Amaroka. Świetnie się składało, gdyż były one wyjątkowo ciężkie i twarde. Szybkim ruchem złapałem znajdujący się najbliżej. Kosztowało mnie to wiele wysiłku, gdyż ciężko jest się poruszać takiej pozycji. Rzuciłem moim pociskiem i trafiłem jednego z czterech przeciwników prosto w nos. Zatoczył się, a następnie upadł na ziemię. Koń, który spłoszył się gdy jego właściciel spadł, nagle stanął na tylnych kopytach podrzucając przy tym bezwładnie zwisającego jeźdźca. Dwoje przeciwników wpadło w niego i również się przewróciło. Została ich tylko niegroźna dwójka, lecz Fabar nie miał pojęcia co teraz zrobić. Wtem usłyszał przeraźliwy ryk i niedźwiedzia. Szarżował on na przeciwników Fabara. Gdy był trzy metry od nich skoczył. Konie spłoszone uciekły, a jeden zrzucił przy tym swego jeźdźca, którym następnie zajął się niedźwiedź. Tajemniczy jeździec dalej jechał przed siebie trzymając Fabara, lecz tym razem wolniej. Już nikt ich nie gonił. Po dziesięciu minutach jazdy w milczeniu, wreszcie dotarli na rozległą polanę na środku lasu. Jeździec wypuścił Fabara, po czym sam zszedł z konia. Ściągnął z głowy kaptur. Fabarowi ukazała się czarnowłosa piękność. Kobieta miała delikatne rysy twarzy, niebieskie oczy oraz szpiczaste uszy.

-Dziękuję, jestem Fabar- Powiedział Fabar- A ty… Kim jesteś?

-Ja jestem Erya. Również poszukuję Wybranych- Odrzekła elfka.

-Dlaczego… Dlaczego mnie uratowałaś?- Zapytał Fabar.

-Ponieważ z tobą po mojej stornie będzie łatwiej znaleźć wszystkich Wybranych- Odrzekła.

-Skąd masz pewność że ci pomogę?

-Ponieważ wiem, że mimo pijaństwa jesteś wybitnym wojem i nie odrzucisz wezwania do walki.

-Masz trochę racji… Ale jesteś zbyt pewna siebie. Z drugiej strony, skąd mam wiedzieć czy mnie nie zdradzisz?

-Czy gdybym miała cię zdradzić, to uratowała bym ci życie?

-To mógł być podstęp. Nie wiem, czy mogę ci zaufać. Ale niech ci będzie. W zespole zawsze łatwiej

-Jesteś przewrażliwiony. Mniejsza z tym- Powiedziała, po czym wyciągnęła do Fabara dłoń z kilkoma różnokolorowymi smoczymi kłami- Schowaj to. Podobno masz kostkę Grigego?

-Tak. Chyba mam- Stwierdził, po czym wyciągnął z sakwy drewnianą kostkę z wizerunkiem smoka.

-Świetnie. Ile mamy razem kłów?

-Sześć.

-W takim razie… Jutro zaczynamy przygodę. Czujesz tę lekką ekscytacje?

Fabar zastanawiał się czy nie rozmawia z dzieckiem, ale bez zastanowienia przytaknął- Tak, czuję.

-Świetnie. A teraz musimy rozbić obóz, chyba nie każesz mi zrobić tego samej?

-Eh…

Fabar zauważył, że w jego dłoni nadal znajduje się rękojeść Ventusa. Ze smutkiem schował ją do sakwy i wyjął mały nóż. Wszedł wgłęb lasu poszukując gałęzi na budowę szałasu i ognisko. Po niespełna godzinie całe obozowisko było gotowe. Ogień skakał po kawałkach drewna, dwa szałasy stały po jego przeciwległych stronach. Fabar poczuł jak burczy mu w brzuchu.

-Masz może łuk? Strzały?- Zapytał elfki.

-Oczywiście- Odparła.

-To świetnie. Pożycz mi go, pójdę upolować coś do jedzenia.

-Trzymaj!- Krzyknęła, po czym rzuciła mu łuk i przywiązane doń rzemykiem pół tuzina strzał.

Fabar poszedł do lasu. Po drodze cały czas rozmyślał. Czy ona faktycznie wiedziała o Wybranych? A może wierzyła tylko w bajki opowiadane dzieciom przez rodziców i dziadków? Jego głowa była targana wszelakimi rozmyślaniami, lecz nie mogąc zrozumieć sytuacji do końca, postanowił zostawić rozmyślania na kiedy indziej. Usłyszał szelest w krzakach. Przykucnął i obejrzał się w kierunku z którego on dochodził. Zauważył parę szarych, odstających uszu. Bingo- Pomyślał. Wycelował, spowolnił oddech… strzelił. Trafił bezbłędnie. Zająca z impetem odrzuciło do tyłu. Podszedł to bezwładnego zajęczego ciała, wyciągnął sterczącą zeń strzałę i przerzucił je przez swe ramie. Poszedł powrotem do obozu, a tam oporządził dokładnie zajęcze mięso. W lesie zebrał kilka ziół, którymi następnie przyprawił mięso. Odczekał jakiś czas aż przejdzie ziołami i zaczął je piec. Gdy się zarumieniło, podzielił je na porcje i zaczęli je z elfką jeść. Podczas posiłku omówili kilka ważnych spraw oraz opowiedzieli trochę o sobie. Fabar nie dowiedział się niczego szczególnego, tylko kilka mniej znaczących drobiazgów. Mimo to, rozmowa z kimś, kto nie traktował go jako miejskiego obszczymura, sprawiała mu wielką przyjemność. Bardzo długo ze sobą rozmawiali, lecz gdy skończyli, natychmiastowo usnęli w swych szałasach czekając na następny dzień. Na dzień przygody.

1 komentarz: