Fabar spojrzał śmierci w
oczy. Ostrze nieubłaganie się doń zbliżało, a te dwie sekundy zdawały się być
wiecznością. Wtem nagle, gdy broń przeciwnika była ledwie o pół stopy od ciała
Fabara, poczuł on silne szarpnięcie. Coś go pociągnęło do tyłu, a przeciwnik
niemalże przewrócił się od siły chybionego ciosu. Fabar dalej czuł, jak coś go
ciągnie z ogromną siłą do tyłu, lecz nie był w stanie odwrócić głowy w tego
kierunku. Zdał się więc na łaskę tej nieznanej siły i pozwalał jej nieść się
coraz dalej od przeciwników. Niektórzy z nich ścigali ich pieszo, lecz po
dłuższej chwili spostrzegali oni, iż nie ma to najmniejszego sensu. Fabar nawet
się nie szarpał. Wiedział, że i tak by zginął- walka nie miała sensu. Gdy
jednak jeździec musiał wykonać energiczny skręt, wtedy Fabar spostrzegł postać
w kapturze. Pędziła ona trzymając Fabara w stronę pobliskiego lasu. Mimo iż
gonili ich mężczyźni w czarnych szatach, koń tajemniczego jeźdźca był od nich o
wiele szybszy i niespecjalnie się musieli nimi martwić. Jeździec mimo przewagi
prędkościowej nad przeciwnikiem, starał się ich zgubić. Gdy wjechali do lasu,
zgrabnie manewrowali między drzewami. Udało im się zgubić połowę przeciwników.
Niektórzy się zgubili, a inni powpadali w drzewa. Nie byli chyba zbyt dobrymi
jeźdźcami, gdyż na treningu jeździeckim slalom leśny to niezbędne minimum.
Pędziliśmy dalej z taką prędkością, że rękojeść Ventusa prawie wypadła mi z
dłoni. Zostało już tylko pięciu mężczyzn. Zauważyłem, że pędzimy teraz przy
owocach Amaroka. Świetnie się składało, gdyż były one wyjątkowo ciężkie i
twarde. Szybkim ruchem złapałem znajdujący się najbliżej. Kosztowało mnie to
wiele wysiłku, gdyż ciężko jest się poruszać takiej pozycji. Rzuciłem moim
pociskiem i trafiłem jednego z czterech przeciwników prosto w nos. Zatoczył
się, a następnie upadł na ziemię. Koń, który spłoszył się gdy jego właściciel
spadł, nagle stanął na tylnych kopytach podrzucając przy tym bezwładnie
zwisającego jeźdźca. Dwoje przeciwników wpadło w niego i również się
przewróciło. Została ich tylko niegroźna dwójka, lecz Fabar nie miał pojęcia co
teraz zrobić. Wtem usłyszał przeraźliwy ryk i niedźwiedzia. Szarżował on na
przeciwników Fabara. Gdy był trzy metry od nich skoczył. Konie spłoszone
uciekły, a jeden zrzucił przy tym swego jeźdźca, którym następnie zajął się
niedźwiedź. Tajemniczy jeździec dalej jechał przed siebie trzymając Fabara,
lecz tym razem wolniej. Już nikt ich nie gonił. Po dziesięciu minutach jazdy w
milczeniu, wreszcie dotarli na rozległą polanę na środku lasu. Jeździec
wypuścił Fabara, po czym sam zszedł z konia. Ściągnął z głowy kaptur. Fabarowi
ukazała się czarnowłosa piękność. Kobieta miała delikatne rysy twarzy,
niebieskie oczy oraz szpiczaste uszy.
-Dziękuję, jestem Fabar-
Powiedział Fabar- A ty… Kim jesteś?
-Ja jestem Erya. Również
poszukuję Wybranych- Odrzekła elfka.
-Dlaczego… Dlaczego mnie
uratowałaś?- Zapytał Fabar.
-Ponieważ z tobą po mojej
stornie będzie łatwiej znaleźć wszystkich Wybranych- Odrzekła.
-Skąd masz pewność że ci
pomogę?
-Ponieważ wiem, że mimo
pijaństwa jesteś wybitnym wojem i nie odrzucisz wezwania do walki.
-Masz trochę racji… Ale
jesteś zbyt pewna siebie. Z drugiej strony, skąd mam wiedzieć czy mnie nie
zdradzisz?
-Czy gdybym miała cię
zdradzić, to uratowała bym ci życie?
-To mógł być podstęp. Nie
wiem, czy mogę ci zaufać. Ale niech ci będzie. W zespole zawsze łatwiej
-Jesteś przewrażliwiony.
Mniejsza z tym- Powiedziała, po czym wyciągnęła do Fabara dłoń z kilkoma
różnokolorowymi smoczymi kłami- Schowaj to. Podobno masz kostkę Grigego?
-Tak. Chyba mam- Stwierdził,
po czym wyciągnął z sakwy drewnianą kostkę z wizerunkiem smoka.
-Świetnie. Ile mamy razem
kłów?
-Sześć.
-W takim razie… Jutro
zaczynamy przygodę. Czujesz tę lekką ekscytacje?
Fabar zastanawiał się czy nie
rozmawia z dzieckiem, ale bez zastanowienia przytaknął- Tak, czuję.
-Świetnie. A teraz musimy
rozbić obóz, chyba nie każesz mi zrobić tego samej?
-Eh…
Fabar zauważył, że w jego
dłoni nadal znajduje się rękojeść Ventusa. Ze smutkiem schował ją do sakwy i
wyjął mały nóż. Wszedł wgłęb lasu poszukując gałęzi na budowę szałasu i
ognisko. Po niespełna godzinie całe obozowisko było gotowe. Ogień skakał po
kawałkach drewna, dwa szałasy stały po jego przeciwległych stronach. Fabar
poczuł jak burczy mu w brzuchu.
-Masz może łuk? Strzały?-
Zapytał elfki.
-Oczywiście- Odparła.
-To świetnie. Pożycz mi go,
pójdę upolować coś do jedzenia.
-Trzymaj!- Krzyknęła, po czym
rzuciła mu łuk i przywiązane doń rzemykiem pół tuzina strzał.
Fabar poszedł do lasu. Po
drodze cały czas rozmyślał. Czy ona faktycznie wiedziała o Wybranych? A może
wierzyła tylko w bajki opowiadane dzieciom przez rodziców i dziadków? Jego
głowa była targana wszelakimi rozmyślaniami, lecz nie mogąc zrozumieć sytuacji
do końca, postanowił zostawić rozmyślania na kiedy indziej. Usłyszał szelest w
krzakach. Przykucnął i obejrzał się w kierunku z którego on dochodził. Zauważył
parę szarych, odstających uszu. Bingo- Pomyślał. Wycelował, spowolnił oddech…
strzelił. Trafił bezbłędnie. Zająca z impetem odrzuciło do tyłu. Podszedł to
bezwładnego zajęczego ciała, wyciągnął sterczącą zeń strzałę i przerzucił je
przez swe ramie. Poszedł powrotem do obozu, a tam oporządził dokładnie zajęcze
mięso. W lesie zebrał kilka ziół, którymi następnie przyprawił mięso. Odczekał
jakiś czas aż przejdzie ziołami i zaczął je piec. Gdy się zarumieniło,
podzielił je na porcje i zaczęli je z elfką jeść. Podczas posiłku omówili kilka
ważnych spraw oraz opowiedzieli trochę o sobie. Fabar nie dowiedział się
niczego szczególnego, tylko kilka mniej znaczących drobiazgów. Mimo to, rozmowa
z kimś, kto nie traktował go jako miejskiego obszczymura, sprawiała mu wielką
przyjemność. Bardzo długo ze sobą rozmawiali, lecz gdy skończyli,
natychmiastowo usnęli w swych szałasach czekając na następny dzień. Na dzień
przygody.
Czekam na następną część. :)
OdpowiedzUsuń