Fabar przebudził się nagle
słysząc krzyki. Otworzył oczy, po czym wyjrzał przez okno. Wdzierało się
przezeń bardzo jasne światło. Usłyszał kolejny krzyk, tym razem z innego
kierunku. Na jego czole pojawiły się krople potu. Nie wiedział dokładnie czym było
to spowodowane. Strachem? A może gorącem panującym wewnątrz budynku? Albo oba
czynniki? Nie miał pewności, ale wiedział na pewno, że nie może stać i biernie
przyglądać się sytuacji na zewnątrz. Prędko narzucił na siebie skórzany kubrak
i spodnie. Założył na szybko napierśnik, wziął w dłoń miecz, oraz sakwę, po
czym wybiegł na zewnątrz. Już po chwili widział płonące sylwetki niegdyś
pięknych domostw- Ten widok był straszny, wręcz niewyobrażalny. Kavenou od lat
słynęło ze swej wyjątkowej architektury, a ten pożar był niewyobrażalną stratą
zarówno dla ludzi mieszkających tu, jak i całego królestwa. Zganił się w
myślach. Zamiast sprawdzić co się dzieje, zagapił się na ten obraz strachu i
zniszczenia. Ruszył szybkim krokiem w stronę głównego placu mijając po drodze
mieszkańców próbujących ugasić pożar. Wszyscy jednak patrzyli na Fabara
wyzywającym wzrokiem, rzucali docinkami w jego kierunku i obgadywali.
-Pierdolony pijaczyna… Pewnie
siedział jak zwykle w domu chlając co miał pod ręką! Zajmij się lepiej
gaszeniem miasta!- Mówili jedni
-Idź na rynek! Może choć raz
się przydasz!- Mówili drudzy
-Norma- Powiedział pod nosem
Fabar.
Nie mógł jednak ich za to
winić. Fabar przez lata szarpał swoje
dobre imię chlając ile wlezie czy robiąc inne głupie rzeczy- tylko po to, by
dostać jeszcze odrobinę tak cennego trunku jakim jest tanie piwo sprzedawane w
karczmie nieopodal wioski. Tym sposobem z niegdyś wybitnego woja, stał się
zwykłym obszczymurem. Z dnia na dzień staczał się coraz bardziej, aż do tego
poziomu na którym jest teraz. Szedł dalej w stronę rynku ignorując wyzwiska rzucane w jego
kierunku. Jego oczą ukazały się stojące w ogniu stragany, oraz dwie grupki
ludzi. Jedni stali w rzędzie, a drudzy, ubrani w dziwne, czarne szaty z
kapturami, stali w trzech grupkach po cztery osoby. Fabar w rzędzie naliczył
blisko czternastu cywili. Pośród nich rozpoznawał większość twarzy, ale kilka
innych było mu kompletnie nieznanych. Jedna ubrana na czarno postać wyszła z
grupy i podeszła do pierwszej osoby w rzędzie. Słowa które wypowiedziała
zmroziły Fabarowi krew w żyłach.
-Gdzie jest Fabar?-
Powiedział niskim, gardłowym głosem do jednego z obcych Fabarowi ludzi- Gdzie
on jest!?
-N… N…- Zająkał się, po czym
przełknął ślinę- Nie wiem… J... Jes.. stem tu t… tylko przejazdem- Powiedział
przez łzy.
-Ah tak? To przepraszam.
Puśćcie go- Powiedział.
Człowiek wyszedł szybko z
szeregu szykując się do biegu. W tym samym momencie poczuł zimną stal i
usłyszał ciche plaśnięcie. Na ziemię upadła jego dłoń. Krew trysnęła, a ziemie
pokryła bordowa posoka.
-Pamiątka- Powiedział mężczyzna
w czarnym płaszczu.
-Dlaczego!?- Wyłkał przejezdny-
Dlaczego ja!?
-Pięć- Powiedział oprawca.
Jego ofiara stanęła łkając i zgłupiała –Cztery- Kontynuował
-Jakie cztery? O co ci
chodzi!?- Wykrzyczał nieco odważniej- Co jest z tobą nie tak!?
-Miałeś szanse. Ale mnie
denerwujesz- Odparł, po czym wbił sztylet w pierś nieszczęśliwca i przekręcił. Oczy
tamtego momentalnie zrobiły się szkliste i upadł na ziemię. Kilkoro zebranych
zwymiotowało, a mężczyzna podszedł do następnej ofiary. Fabar stał dalej jak
wryty w ziemię niemogąc wykonać najmniejszego ruchu.
-Gdzie on jest?- Powiedział
słodko do starej kobiety. Fabar rozpoznał w niej sprzedawczynię, która od lat
prowadziła małą piekarnię w okolicach rynku. Wykonała gest, który zmroził
Fabara. Wyciągnęła rękę i wskazała na Fabara. Mężczyzna w płaszczu odwrócił się
i zaśmiał.
-Więc tu się ukrywałeś?-
Powiedział, po czym zdjął kaptur. Dopiero teraz Fabar rozpoznał w nim elfa z
obozu… Tego samego, który jeszcze poprzedniego dnia próbował go uprowadzić- Z
resztą zróbcie to, co zrobiliście z e strażnikami. Ludzie podeszli i po kolei
zaczęli podrzynać gardła swym ofiarą, po czym znosili ich ciała do pobliskich
baraków. Te stały w dużej odległości od domów, więc nie zajęły się ogniem. Niektórzy
próbowali uciekać, lecz dosięgały ich strzały kuszników. Na twarzy Fabara
zapłonął gniew. Stanął gotowy do walki. Przyglądał się jak mężczyzna podchodzi
w jego kierunku z dwiema ćwiekowanymi pałkami w dłoniach. Miał przewagę nad
Fabarem. Tan w przeciwieństwie do Fabara stale ćwiczył walkę różną bronią, był
w pełnym rynsztunku oraz emanował magiczny blaskiem, co wskazywało na
wzmocnienie pancerza jakimiś zaklęciami. Zaatakował jako pierwszy. Uderzył w
Fabara z dwóch stron tak, aby ten był w stanie odparować choć jeden cios. Lecz
Fabar w ostatniej chwili odskoczył w tył. Teraz to on zaatakował. Pchnął
przeciwnika prosto w klatkę piersiową, lecz nie zrobił na zbroi nawet jednej
rysy. Przestraszył się, ale walczył dalej. Mimo swego kiepskiego sposobu dbania
o ciało zgrabnie unikał ataków i parował je. Niektórych rzeczy się nie da
zapomnieć. Przeciwnik atakował jak szalony. Fabar tylko co jakiś czas próbował
atakować w poszczególne części ciała, lecz wszędzie zbroja była nie do
pokonania. Zaczął się zastanawiać, gdzie jest jego czuły punkt. Wkoło nich
zebrała się grupka gapiów składająca się z ludzi w czarnych płaszczach oraz
mieszkańców wioski. Wszyscy byli tak skupieni na walce, że nie słyszeli galopującego
w ich stronę konia. Jedynie Fabar to zauważył. Przeciwnik wykorzystał moment
nieuwagi Fabara i uderzył go z całych sił w piszczel. Fabar upał na ziemię.
Przeciwnik nachylił się nad Fabarem i z tryumfalnym uśmiechem sięgnął po
sztylet wiszący u paska. Wyciągnął go i przyłożył do gardła Fabara napawając
się chwilą tryumfu i spojrzał w stronę swego kompana który znajdował sięga Fabarem.
-Ciąć?- Zapytał się z
ekscytacją.
-Miał przeżyć, zapomniałeś?-
Odpowiedział jego kompan.
Ten z rezygnacją odstawił nóż
od gardła swej ofiary i butem przycisnął klatkę piersiową Fabara. Ponownie
zwrócił się do kompana wysuwając głowę minimalnie dalej do przodu
prawdopodobnie chcąc zgłosić protest. Ale Fabar wiedział, że nie będzie miał
już takiej szansy. Spojrzał na nieosłonięty kawałek szyi wroga i z całej siły
zamachnął się mieczem w jego stronę. Miecz bezproblemowo przeciął miękką skórę
przeciwnika, którego głowa opadła na ziemię, a chwilę potem na Fabara spadła
reszta jego ciała trzęsącego się pośmiertnie. Krew obficie zrosiła ziemię i
Fabara. Wstał on szybko odrzucając ciało na bok.
-Zabij go… ZABIJ- Krzyknęli
ubrani na czarno mężczyźni.
W kierunku Fabara wyszedł
człowiek w kapturze.
-Jestem ostatnim co zobaczysz-
Rzekł, po czym zdjął kaptur. Pod nim skrywał się twarz elfa. Tego samego,
którego Fabar przed chwilą zabił.
-Co do… - Nie dokończył
Fabar.
Przeciwnik ruszył w jego
stronę z długim kordelasem. Zamachnął się, ale Fabar zablokował cios mieczem.
Ventus pękł na kawałki, a w dłoni Fabara została zaledwie rękojeść. Stanął
zmrożony, lecz po chwili zrobił unik ledwo unikając ponownego ciosu w obolałą
nogę. Wiedział, że unikami tylko odwlekał nieuniknione. Całe jego życie
przeszło mu przed oczami. Czasy jego tragicznego dzieciństwa, lata treningów…
Jego chwała i… Upadek. Zaczął w myśli prosić Leę o zbawienie. Wiedział, że nie da
mu ona rady pomóc. Obiecał sobie że jeśli przeżyje, to zmieni się. Tętent kopyt
nasilił się, a Fabar nagle unikał ciosów chcąc zdobyć cenne sekundy życia.
Usłyszał krzyki za plecami, ale nie dał się rozproszyć. Przeciwnik rzucił się w
jego kierunku próbując nabić go na kordelas. Fabar nie miał szans na przeżycie.
Wybaczcie za to zakończenie. Nie mogłem się powstrzymać ;>
OdpowiedzUsuń