niedziela, 6 marca 2016

Rozdział 4


Był już niemal u celu. Od namiotu herszta dzieliło go zaledwie dwadzieścia metrów, lecz wtem usłyszał ludzkie głosy dochodzące zza jego pleców. Szybkim ruchem przemknął za namioty.

-Muszę się jakoś wmieszać w tłum- pomyślał. Natychmiastowo go olśniło i zwrócił się w stronę namiotu w którym był przetrzymywany. Ku jego wielkiej uldze nikt nie miał ochoty podczas jego wędrówki ulżyć sobie za namiotami. Dotarł do owego namiotu, i podnosząc lekko kawałek materiału obejrzał jego wnętrze. Nic się nie zmieniło. Podszedł powoli do powalonego przeciwnika i zbadał jego oddech, na co ten natychmiastowo się szarpnął. Fabar wymierzył mu precyzyjny cios w skroń, po którym ten padł. Szybko zdjął z niego ubranie i sam się w nie przebrał. Było ono dla niego trochę za bardzo obcisłe, ale krótka peleryna idealnie przykrywała niesioną przezeń broń. Szybko rzucił okiem na przeciwnika. Był on blondynem. Jego twarz pokrywała blizna, niepokojąco podobna do tej, którą miał niedawno pokonany przez Fabara elf. Natychmiastowo wyszedł z namiotu, i jakby nigdy nic zaczął iść przed siebie w stronę namiotu wodza bandytów, gdyż właśnie koło niego byli prawdopodobnie przetrzymywani jego przyjaciele. Wkoło niego przechodziło wiele postaci przebranych w niepokojące czarne stroje z białymi maskami. Przeszedł go zimny dreszcz, ale szedł dalej z nadzieją że nikt do niego nie zagada. Wkoło siebie słyszał głośny gwar rozmów, ale starał się je ignorować. Po dziesięciu minutach spaceru, był już pod namiotem wodza. Rozejrzał się, i zauważył dość obskurny i obszerny namiot. Podejrzewał, że to właśnie tam byli przetrzymywani jego przyjaciele. Szybko przemknął w cień, i powoli zbliżył się do namiotu. Odchylił lekko wejście do niego i zauważył swoich śpiących towarzyszy. Szybko wszedł do środka i rozciął więzy krępujące dłonie Herberta, po czym wręczył mu w dłoń jeden ze zdobytych mieczy.

-Tak też myślałem- Fabar usłyszał głos za swoimi plecami i momentalnie się odwrócił w jego kierunku. Stała tam postać w obozowym czarnym kostiumie i z białą koroną na głowie- Wy tak zwani „bohaterowie”- tu mówiąc zrobił cudzysłów manualny- Zawsze musicie uratować swoich przyjaciół. To czyni was słabymi. A teraz? Teraz szykuj się do walki ze mną i z moimi podwładnymi! Zaraz przekonasz się co to znaczy…- Tu przerwał, gdyż Fabar rozpłatał mu gardziel swym mieczem. Szkarłatna posoka spłynęła obficie z gardła przeciwnika. Był on tak zaskoczony zaistniałą sytuacją, że nie mógł wykonać najmniejszego ruchu. Po chwili padł na kolana, a następnie upadł na ziemię.

-Od zawsze nie cierpię takich co gadają o swojej potędze- Powiedział wściekle Fabar- Masz za swoje. Jak chciałeś mi pokazać jaki jesteś dobry, to trzeba było wyzwać mnie na pojedynek.

Fabar odwrócił się do Herberta- Jak się czujecie? Jesteście w stanie walczyć?

- Fabarze… Dziękuję Ci za uratowanie nam życia. Będziemy walczyć gołymi rękoma do ostatniej kropli krwi –Powiedział Herbert- A teraz rozwiążmy resztę.

Po tych słowach rozwiązali wszystkich związanych żołnierzy i Fabar rozdał im broń.

-Teraz idziemy walczyć- Powiedział- Nie bierzemy jeńców. Już raz z tego powodu prawie zginęliśmy. Nie powtórzę tego błędu. Idziemy walczyć! Do broni! Wyrżnijcie ich wszystkich w pień!

Wszyscy wybiegli z tego namiotu i wdali się w walkę z niczego nie spodziewającymi się bandytami. Wszyscy bandyci będący w polu widzenia byli martwi. Drużyna Fabara nie poniosła najmniejszej straty.

-A teraz idziemy do ich wodza! – Krzyknął z radością Fabar- Niech zapłaci za krzywdy jakich uczynił!

-Zapędziłeś się Fabarze- Powiedział uśmiechnięty Herbert- Przecież sam go zabiłeś.

Fabar zmieszał się. Po chwili zaśmiał się gromko i powiedział- W takim razie idziemy do jego namiotu! Zobaczmy jakie skarby zrabował.

Wszyscy wyruszyli do namiotu herszta bandytów. Nic się w nim nie zmieniło od kiedy Fabar był w nim poprzednim razem. Zaczęli przeglądać wszystkie szafy, skrzynie znajdujące tam się znajdujące. Fabar w tym czasie zrzucił z siebie bandyckie przebranie i z ulgą wciągnął powietrze przez nozdrza. Sam też się przyłączył do plądrowania kosztowności w namiocie kapitana. Zaczął inteligentnie szukać wszelkich skrytek i schowków. Zajrzał pod łóżko i znalazł tam sześcienną skrzynkę bez nawet jednej dziurki na klucz ani zawiasów. Byłą ona stworzona z drewna sosnowego i były na niej wypalony wizerunek smoka. Wziął ją w swe dłonie aby dokładnie się jej przyjrzeć, ale wtem zauważył mały płomyk. Spróbował go zgasić, ale ogień nadal się palił. Był on ciepły, ale nie parzący. Pojawił się on na wypalonym na skrzyni kole i wskazywał kierunek gdzie leżało ciało herszta bandytów. Fabar ostrożnie poszedł w jego kierunku. Z czasem jak się tam zbliżał, ogień stawał się coraz większy. Fabar był przy samym ciele swego martwego przeciwnika i ogień palił się tak mocno, że Fabar ledwo dawał radę go utrzymać. Przeszukał ciało wodza i nie znalazł nic ciekawego, poza połyskującym zielonym kłem na rzemyku. Zdjął go z poharatanej szyi przeciwnika i przeniósł z rzemyka do swojej kieszeni, a następnie wziął skrzyneczkę i schował do sakiewki zabranej z ciała poległego herszta. Gdy wrócił do namiotu, powitał go przestraszony wzrok jego kompanów.

- Fabarze- powiedział- Za tą ścianą jest jaskinia- Powiedział Herbert wskazując w kierunku ściany z łóżkiem, która była zwrócona ku wnętrzu góry.

-I to jest takie straszne?- Zaśmiał się Fabar- To że tu jest jaskinia?

-Nie- Powiedział Eric- Słyszeliśmy stamtąd ludzkie krzyki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz