poniedziałek, 14 marca 2016

Rozdział 5


Fabar wprawnie pchnął mieczem w ścianę namiotu i rozciął ją. Wystawił ostrożnie głowę na zewnątrz i rozejrzał się. Nie było tam nic, oprócz oświetlonego blaskiem pochodni tunelu. Nagle usłyszał ten mrożący krew w żyłach wrzask. Wyrażał on wielkie cierpienie i wściekłość. Gdy spojrzał ponownie do namiotu, twarze jego towarzyszy jeszcze bardziej pobladły.

-I co?- Zapytał przestraszony Eric- Idziemy tam?

-Oczywiście- Odparł Fabar- Ale musimy mieć pewność, co tam jest. Jakieś sugestie Herbercie?

-Wydaje mi się- Odparł elf- Że może to być jeden z pająków jaskiniowych. Niektóre z nich mają łudząco podobne krzyki do ludzkich, a sądząc po ten jest wyjątkowo duży. Ciekawi mnie tylko, w jakim celu zbudowali obóz tuż nad gniazdem tych pająków… Cóż, jeżeli chcemy się dowiedzieć musimy sprawdzić.

-Zanim się tam zapuścimy, musicie iść po swoje bronie i zbroje. Przynieście także zbroje moje i Herberta- Rozkazał Fabar, po czym dodał ciszej do Herberta- Muszę z tobą pomówić o tym, co mi się przytrafiło.

Pół godziny później…

-… i wtedy znalazłem ten kieł- Powiedział Fabar wyciągając z kieszeni zielony kieł smoka- Wygląda jak ząb smoka, ale ma inny kolor. Jak myślisz, o co tu chodzi?

-Z czasem się dowiemy Fabarze- Odparł Herbert- A teraz idziemy w głąb tej jaskini.

Fabar i Herbert założyli przyniesione im zbroje, po czym wyruszyli w głąb jaskini. Była ona wąska i stroma. Droga prowadziła coraz niżej w dół. Po pewnym czasie usłyszeli krzyk któregoś z rycerzy.

- Pająki!

Gdy Fabar się odwrócił, zobaczył stado ogromnych pająków idących w ich kierunku po sklepieniu jaskini. Wyjął miecz i zaczął zabijać po kolei poszczególne większe pająki. Herbert przyłączył się do niego i wymawiał pod nosem niezrozumiałe zaklęcia, po których niektóre pająki padały trupem na ziemię. Walka z nimi była tylko przedłużeniem oczekiwania na to, co nieuniknione. Pająków zamiast ubywać, wciąż przybywało. Po dłuższym czasie walki, pająki poczęły się wycofywać.

-Za nimi!- Rozkazał Fabar- Zniszczmy ich gniazdo!

Rycerze rzucili się w pogoń za uciekającymi przeciwnikami. Po pewnym czasie, dotarli do ogromnej jaskini na której środek wybiegli. Była ona oświetlona ogromnym ogniskiem na środku oraz kilkoma pochodniami na bokach. Nagle Fabar zauważył w tunelu z którego przyszli człowieka. Był on nienaturalnie bardzo umięśniony i sprawiał wrażenie raczej jakiegoś potwora, nie człowieka. Rzucił się w jego stronę, na co ten tylko cofnął się kawałek w tył. Fabara to nie zraziło i szarżował w jego kierunku dalej.  Gdy był już kilka metrów w tymże tunelu, mężczyzna zniknął. Fabar odwrócił się i zauważył że oddziela go od przyjaciół bardzo gruba metalowa krata, a za nią stoi ten sam mężczyzna którego Fabar próbował przed chwilą zaatakować. Uśmiechnął się on doń, a w jego oczach można było zobaczyć rządzę krwi. Po chwili krzyżowania wzroku w owego mężczyznę, Fabar zauważył że jego towarzysze walcz z jeszcze większą ilością jeszcze większych pająków. Te w przeciwieństwie do tych wcześniej spotkanych były czerwone, a nie czarne.

-Kim jesteś!?- Zapytał Fabar- Czego chcesz? Wpuść mnie, albo Cię zabije!- to mówiąc zadał kłucie mieczem przez jedną ze szczelin w kracie, lecz przeciwnik to przewidział i zrobił spokojny krok w tył.

-Nie uda Ci się. Moje maleństwa ich zabiją. A jak nie, to im pomogę- Powiedział niskim, chropowatym głosem, po czym rozpłynął się jak we mgle.

Fabar widział jak coraz większa liczba pająków atakuje jego towarzyszy. Ziemia była usłana truchłami pająków. Fabar zaczął kopać z całych sił w kratę, która go oddzielała od drużyny. Wtem zobaczył że dwoje jego ludzi padło martwych na ziemię. Wezbrała się w nim niewyobrażalna wściekłość i począł uderzać swym mieczem w stojącą mu na drodze przeszkodę. Kolejni z jego drużyny padali jak muchy. Wydał z siebie okrzyk gniewu i rozpaczy, a z jego oczu popłynęły łzy. Jeszcze raz spojrzał na swoich przyjaciół. Przy życiu pozostał tylko Herbert, Eric, Herdig. Zebrał w sobie siłę i zadał potężny cios, który wyważył kratę. Pobiegł do ostatnich żywych, czyli w tym momencie tylko Herberta i Erica. Ciął na oślep. Wpadł w szał bojowy i zabił połowę zgromadzonych pająków. W pewnym momencie przestał odczuwać opór pod mieczem. Obejrzał się i w swojej okolicy nie znalazł żadnego pająka. Jedyni żywi wkoło niego, to Herbert i Eric. Uniósł miecz w geście tryumfu, lecz po chwili przeszkodził mu w tym niski, chropowaty głos.

-To były tylko robotnice- Powiedział mężczyzna- Pora na wojowników!

Z pod ziemi wygrzebał się tuzin pająków. Były one tak wielkie, jak słonie które Fabar widywał w odległych krainach na swych częstych wyprawach w dzieciństwie. Pierwszy z nich pochwycił zębami niczego nieświadomego Erica i przebił go swymi ogromnymi zębami. Fabar błyskawicznym ciosem odciął mu głowę, która upadła z głośnym plaśnięciem na ziemię. Nagle Fabar stracił grunt pod nogami i uniósł się pod samo sklepienie jaskini.

-Fabarze… Musimy się pożegnać. Pomścij nas- Powiedział z niesamowitym spokojem Herbert, po czym zaczął szeptać pod nosem.

-Ale co planujesz Herbercie?- Zapytał Fabar- O co Ci chodzi?

-Żegnaj, przyjacielu- Odparł Herbert

-Herbercie…- Powiedział łamiącym się głosem Fabar- Żegnaj, byłeś moim najlepszym przyjacielem.

-Ty moim także…- Odparł elf

Fabar poczuł jak opada na ziemię. Czuł wszechogarniające go ciepło. Zauważył że jego skórę zaczyna stopniowo pokrywać nieznany mu kryształ. Krzyknął. Po chwili jego skóra była prawie cała pokryta dziwnym kryształem, a jedyne co zostało nieodkryte to oczy. Powoli zaczynały także one zalepiać się kryształem, lecz mimo to Fabar widział przez ostatnie sekundy w których posiadał wzrok Herberta. Z jego ciała promieniowało pomarańczowe światło. Pająki zaczęły zbliżać się w jego kierunku. Fabar miał zaledwie kilkumilimetrową dziurkę przez którą mógł obserwować co się dzieje z jego przyjacielem. Gdy stracił go z pola widzenia, a jego oczy były zalepione w całości dziwnym kryształem, usłyszał wybuch. Poczuł gorąco, a części jego kryształowej zbroi zaczęły powoli spadać. Gdy nie miał nawet jednego jej kawałka, rozejrzał się dookoła. Na miejscu ciał pająków, zostały zaledwie kupki popiołu. Tam, gdzie polegli jego towarzysze pozostały kości, a po Herbercie została tylko czaszka. Nie była ona zwykła, gdyż były na niej cienkie niteczki złota. Krzyknął z rozpaczy i wściekłości.

-I stało się- Rozległ się za jego plecami niski i chropowaty głos, ale tym razem był on pozbawiony jakichkolwiek emocji i życia- Moje maleństwa nie żyją…

Fabar zobaczył leżącego na ziemi zapłakanego mężczyznę. Był on tym samym, który jeszcze przed chwilą groził Fabarowi i jego przyjaciołom. Był on zniszczony. Jego ciało było pozbawione skóry i słabe. Podszedł do niego. Nagle jego sakwa stanęła w płomieniach . Zobaczył an szyi przeciwnika połyskujący, fioletowy smoczy kieł. Szybkim ruchem zerwał go z jego szyi i schował do kieszeni. Ogień ugasł.

-To i tak mało, za to co zrobiłeś moim przyjaciołom!- Wykrzyknął, po czym wziął zamach i odciął jego głowę.

Odwrócił się i poszedł w kierunku wyjścia z jaskini, a po jego policzkach spływały łzy. Nie wiedział gdzie idzie, ani po co. Nie było to w tym momencie ważne.

5 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może nie tłum, ale zawsze ktoś :P

      Usuń
    2. ymm.. tia, rozumiem :D Może pomyślisz nad zmianą wyglądu bloga? ;)

      Usuń
    3. Jest to dobry pomysł. Nawet miałem takie zamiary, ale nie umiem jakoś się za to zabrać

      Usuń
    4. Ale i tak fajnie, że piszesz. :)

      Usuń