czwartek, 21 lipca 2016

Rozdział 13


-Wstadejcie! Już świta, musicie się wymyknąć!- Krzyczał starzec, jednocześnie łomocząc w piwniczne drzwi.

Fabar przetarł dłońmi oczy i rozejrzał się wkoło. Dookoła niego znajdowało się wiele półek przepełnionych butelkami wina. Podniósł się do pozycji siedzącej, po czym spojrzał na Eryę. Wyglądała ona niezwykle uroczo gdy spała- Pomyślał Fabar. Mimowolnie uśmiechnął się patrząc na śpiącą towarzyszkę. Lekko szturchnął ją w ramie.

-Wstawaj, musimy iść- Powiedział szepcząc do jej ucha.

Elfka momentalnie otworzyła szeroko oczy, po czym dźwignęła się do pozycji siedzącej. Chwilę rozglądała się dookoła, po czym wstała.

-Musimy iść. Już niedługo strażnicy zaczną zbierać podatki- Rzekła Erya.

 Wstała, po czym podbiegła do drzwi. Otworzyła je, a za nimi zobaczyła twarz podenerwowanego starca. Jego oczy były podkrążone, co wskazywało na wielkie zmęczenie. Widocznie musiał nie spać całą noc. Odczuła wielką wdzięczność względem starca, żałowała że tak się dla nich poświęcał.

-W takim razie my już pójdziemy. Fabarze, chodź- Powiedziała Erya zwracając się w stronę Fabara, po czym ponownie zwróciła się do Moutyego- Dziękujemy Ci, Mouty. Obiecuję, że kiedyś też Ci się odwdzięczę.

Starzec tylko kiwnął głową, po czym się uśmiechnął. Odprowadził ich aż po same drzwi.

-Proszę, weźcie jeszcze to- Wręczył Fabarowi w dłoń duży worek- Nie wiele, ale może się przydać. Spakowałem wam tam mały prowiant oraz kilka przydatnych drobiazgów.

-Dziękujemy. Mamy u ciebie dług- Rzekł Fabar- Jeśli jest coś, co mogę dla ciebie zrobić, powiedz.

-Po prostu…- Zawahał się starzec- Przywróć swojemu imieniu dawną sławę.

-Żegnaj, Mouty- Powiedział Fabar jednocześnie popychając drzwi. Zrobił krok do przodu wciąż patrząc się w stronę starca. Jego twarz zrobiła się blada. Fabar uniósł brew do góry w geście zdziwienia, lecz w tym momencie wpadł na jakiegoś człowieka. Odbił się lekko od pokrytego żelazną zbroją mężczyzny, po czym stanął jak wryty w ziemię. Momentalnie zmienił ton głosu i krzyknął gniewnie do starca- Ty padalcu! Takie ceny, to rozbój w biały dzień! Idziemy Ess, znajdziemy inne miejsce na nocleg.

Fabar chwycił Eryę za dłoń, po czym pociągnął przed siebie. Pozdrowił zdurniałego strażnika skinieniem dłoni, a następnie odszedł z towarzyszką przed siebie. Gdy oddalili się na bezpieczną odległość, Erya wybuchła śmiechem.

-Z czego się śmiejesz?= Zapytał gniewnie Fabar- Widziałaś inne wyjście?

-Nie-Powiedziała Erya wciąż nie mogąc powstrzymać się od śmiechu- Ty też byś się śmiał widząc to z mojej perspektywy.

-Niewątpliwie masz rację- Odparł szorstko Fabar- Ale teraz musimy poszukać jakiś zleceń. W końcu potrzebujemy pieniędzy, nieprawdaż?

-Masz rację. Najlepiej będzie poszukać tablicy z ogłoszeniami- Poleciła Erya natychmiastowo przestając się śmiać- Chodź za mną, wiem gdzie jest jedna.

Ruszyli główną drogą w kierunku głównego placu. Po drodze mijali wielu przybitych ludzi chadzających w tę i we w tę ze spuszczonymi głowami. Po niespełna kwadransie stali przed wysoką na trzy metry tablicą z poprzyczepianymi doń kartkami. Większość z nich była niemalże niemożliwa do odczytania z racji szkaradności pisma. Niektórzy ludzie wystawiali  różne oferty sprzedaży czy też kupna produktów rzemieślniczych, inni obiecywali cuda za śmieszne sumy pieniędzy. Po przeczesaniu połowy ogłoszeń, nadal nie znaleźli niczego, co mogło by ich zainteresować. Lecz mimo to, dalej szukali zleceń. To było ich być albo nie być. Po dłuższych oględzinach wreszcie znaleźli to, czego szukali. Znaleźli pożółkłą karteczkę, na której wyjątkowo ładnym pismem było napisane:

„Pilnie poszukuję śmiałka, który jest gotowy wybić dzikie psy z pobliskiego lasu. Utworzyły dużą watache i nieustannie atakują zarówno miejscowych, jak i podróżnych.  Kto jest gotowy podjąć się tego wyzwania, niech stawi się u sołtysa. Jeśli podejmie się i przyniesie po ogonie każdego z dzikich psów, na nagrodę teków nie poskąpię.”

-Chyba właśnie znaleźliśmy to, czego szukaliśmy- Oznajmił Fabar, po czym przeczytał swej towarzyszce na głos treść ogłoszenia.

-Siedziba sołtysa jest…- Erya zamyśliła się na chwilę, po czym wskazała w stronę północnego wschodu- Tam. Tak, pamiętam. To na pewno tam.

-Więc chodźmy tam- Rzekł Fabar- Tylko… Muszę znaleźć jakąś broń. Mój miecz…- Tu przerwał.

-Tak, tak wiem. Chyba nie myślisz, że będziemy walczyć z całą watachą psów!?- Zapytała Erya- To by było samobójstwo, nie walka. Ustawimy pułapki.

Fabarowi zrobiło się głupio. Wiedział, że Erya miała racje. Jak z resztą zwykle- Zauważył po chwili.

-Na co czekasz?- Zapytała zamyślonego Fabara- Idziemy, czy czekamy na noc?

-Idziemy- Odparł beznamiętnie Fabar, po czym ruszył wraz z nią we wskazanym wcześniej kierunku.

sobota, 16 lipca 2016

Rozdział 12


Słońce powili chyliło się ku zachodowi. Fabar i Erya byli w drodze do stolicy już od samego świtu. Powoli padali ze zmęczenia, lecz ignorowali to. Byli niespełna godzinę drogi od najbliższego miasta, lecz nie uśmiechało się im ponownie spać pod gołym niebem. Postanowili, że gdy tylko dotrą do najbliższego miasta, poszukają jakiś zleceń. Na wyprawę potrzebowali pieniędzy na broń, rynsztunek i prowiant. Mimo widma rychłego dotarcia do miasta, nadal czuli niesamowite zmęczenie. Z resztą, ich konie także były zmęczone. Na początku podróży rozmawiali ze sobą serdecznie, lecz po kilku godzinach zmęczenie zrobiło swoje i chęć do rozmowy osłabła. Po godzinie drogi, mogli spostrzec zbudowane na wzniesieniu miasto. Słońca próżno było szukać na niebie, a księżyc wdzięcznie górował nad nieboskłonem.

-Nareszcie… Jestem już naprawdę zmęczona- Powiedziała Erya wkładając do ust ostatni kawałek chleba.

-Ja też- Stwierdził Fabar przeciągając się.

-Starczy nam złota na kilka dni. A spać będziemy w karczmie u Moutyego, mojego przyjaciela.

-A co potem?

-W lasach czai się wiele niebezpieczeństw. To przecież cud, że nawet jednego nie spotkaliśmy na trakcie. Na pewno jacyś ludzie będą gotowi zapłacić za pozbycie się problemu z nimi. A my mamy zamiar na tym skorzystać.

Fabar lekko się zasępił. Przypomniało mu się o jego niesamowitej stracie, jaką był Ventus. Jego rodowy miecz, który tak długo wiernie służył jego rodowi został zniszczony. Fabar zganił się w myślach. Doskonale wiedział, że nie może się zasępiać, a właśnie to zrobił.



W mieście gdzieniegdzie powoli dogasały pochodnie, a Fabar i Erya powoli zbliżali się do gospody Moutyego. Większość mieszkańców siedziało w domach, lecz od czasu do czasu między domami przemieszczały się ukryte w cieniu postaci. Erya zsiadła z konia i zapukała z całych sił w dębowe drzwi, na co opowiedziała jej głucha cisza. Zapukała ponownie. Tym razem usłyszała szybkie szamotanie, brzdęk monet i odsuwanie mebli. Po chwili w drzwiach mogli zobaczyć twarz przestraszonego starcza o siwych włosach i krótko przystrzyżonej brodzie tego samego koloru. Jego skóra była ciemna, jak skóra mieszkańca północy. Gdy tylko rozpoznał twarz Eryi, na jego twarzy momentalnie zagościł uśmiech.

-Erya!? To naprawdę ty?- Zakrzyknął wesoło staruszek, po czym położył dłoń na swoich ustach i szybkim ruchem wciągnął Eryę do środka.

Fabar czując się lekko pominięty, odszedł kawałek ode drzwi i przywiązał konia do postawionego widocznie w tym celu małego płotka. Po chwili podszedł do drzwi i lekko je popchnął.

-… rozumisz? Nie mogę tego zrobić. Wiem, że mam wobec ciebie dług, ale… Nie mogę… Chyba że...- Tu staruszek urwał, widząc stojącego przed drzwiami Fabara- Panie, ulituj się pan! Ja nie mam już pieniędzy!

-Mouty, to jest Fabar- Powiedziała Erya.

-Ty panie? Toś ty jesteś tym, którego zwą Fabarem?- Zapytał z niedowierzaniem w głosie- To o tobie bardowie opowiadają w swych balladach? To o tobie... –Fabar zakrył mu usta dłonią.

-Tak, to ja. Jam jest Fabar- Odrzekł Fabar z dumą w głosie.

-Tak. To był- Erya znacząco nacisnęła na to słowo- Ten Fabar, którego tak wysławiano- Ale dokończ, mówiłeś, że jest szansa, że będziesz w stanie nas przenocować.

-Tak. Mogę to zrobić, ale musicie się ulotnić przed świtem. Żołnierze nie mogą was znaleźć- Tu przerwał- Chyba że macie na tyle pieniędzy, aby zapłacić podatek od nocy. Codziennie do mnie przychodzą i zabierają ponad połowę mojego zarobku!

Fabar zajęknął. Miał wielką nadzieję, że po tak długiej wyprawie wyśpi się w łóżku.

-Dobrze. A żeby nie wzbudzić zbędnych podejrzeń, powiesz że konia daliśmy Ci do przechowania- Zaproponowała Erya- Fabar? Wstajemy przed świtem. Mouty? Możesz nas obudzić?

-Tak. Nie ma problemu. O tej porze zawsze sprzątam gospodę przed przyjściem klientów- Odparł starzec.

 -A teraz ważne pytanie. Gdzie my mamy spać?- Zapytał Fabar

-Jak to gdzie? Nie mogą was znaleźć. Będziecie spoć w piewniczce winnej- Powiedział starzec, lecz po chwili dodał- Wczoraj robiłem remanent. Jeśli choć jedno butelka zniknie, to zabije. Jasne?

-A ja ci w tym z przyjemnością pomogę- Zagwarantowała Erya

Fabar przybrał purpurowy wyraz twarzy i burknął lekko. Lecz mimo to w głębi duszy wiedział, że mieli rację.

-A teraz idźcie do piewnicy. Tylko uważajcie na moje koty! Kocica ostatnio powiła czwórkę kociąt.

sobota, 9 lipca 2016

Rozdział 11


Fabar obudził się ze wschodem słońca. Spostrzegł, że w przeciwległym szałasie nie ma Eryi, a ognisko ponownie się pali. Przeciągnął się, po czym wstał. Rozejrzał się dookoła, lecz nie był w stanie dostrzec ani śladu swej towarzyszki. Przeszedł się w gęściej zarośniętą część polany, po czym zauważył małe jezioro, a w nim odwróconą do niego tyłem i zanurzoną do pasa w wodzie czarnowłosą kobietę. Była ona w trakcie porannej toalety, lecz nagle przestała.

-Na co się gapisz!?- Krzyknęła do Fabara- Odejdź stąd i poczekaj na mnie!

-P… Przepraszam- Odparł speszony Fabar, po czym zawrócił w stronę obozowiska.

-Mój łuk leży oparty mój szałas. Idź po coś na śniadanie- Usłyszał zza pleców.

Podszedł do szałasu i sięgnął po łuk oraz kilka strzał. Widać Erya nie próżnowała i z rana dorobiła kilka strzał. Fabar wszedł na kilka metrów w las, po czym przykucnął słysząc szelest krzaków. Rozejrzał się i zobaczył uszy zająca wystające zza dużego kamienia. Wyjął strzałę z kołczanu, wycelował i czekał. Czekał na dogodny moment, w którym zając pokaże swoją głowę. Cierpliwie czekał, a jego ręka nawet nie drgnęła.

-Już jestem- Fabar wypuścił strzałę z łuku, po czym odskoczył z przerażeniem przed siebie i sięgnął po nóż. Usłyszał tylko biegnącego zająca, oraz śmiech- Nie spodziewałam się, że jesteś w stanie tak daleko skoczyć.

Fabar zauważył, iż jej zdziwienie nie było bezpodstawne. Fabar skoczył przed siebie niemalże pięć metrów przed siebie. Podniósł się szybko i otrzepał z ziemi.

-Zdążyłem już za Tobą zatęsknić.

-Eh… Masz coś na śniadanie? Jestem już głodna.

-Gdybyś na mnie nie krzyknęła, to byśmy już mieli pieczyste z królika.

-Ale… Ja szepnęłam… -To była prawda. Fabar tak się przestraszył szeptu za uchem, że nie widział w nim różnicy między krzykiem a szeptem- Daj mi ten łuk… A ty idź poszukać jakiś ziół czy czegoś… Może się przydasz…

Fabar się delikatnie zdenerwował, lecz postanowił zostawić to bez komentarza. Szedł powoli w stronę obozowiska, lecz zatrzymał się na samym krańcu polany. Spostrzegł, iż przy obozowisku klęczy dwoje mężczyzn w czarnych szatach rozmawiających między sobą. Jeden z nich badał juki Fabara, a drugi juki Eryi. Wyszedł na polanę i zakradł się za swój szałas. Podszedł od tyłu do jednego z mężczyzn, po czym załapał go za szyję i wbił obnażony nóż myśliwski w gardziel. Szybko wyciągnął z jego pochwy miecz i wymierzył jego granią zamaszysty cios w głowę drugiego z przeciwników. Był on na tyle zaskoczony, że nie zdążył zareagować na atak. Upadł od ciosu na ziemię. Fabar odciął pas z jego koszuli, po czym związał nim jego ręce i nogi. Podniósł jego bezwładne ciało i przeniósł je w okolice ogniska.



Erya przedzierała się przez krzaki w kierunku obozowiska, a na jej barkach spoczywały, oprócz łuku i kołczanu strzał, dwa króliki. Gdy wyszła na polane, spostrzegła skulonego, ubranego na czarno mężczyznę przy ognisku, oraz Fabara stojącego nad usypaną górką ziemi.

-Co tu się stało?- Zapytała Erya.

-Znaleźli nas. Ta dwójka- Powiedział wskazując kolejno na mogiłę i związanego człowieka- Przeszukiwała nasze juki. Wydaje mi się, że powinniśmy jak najszybciej się spakować i opuścić to miejsce. Ale wydaje mi się, że zdążymy przepytać obecnego tu pana…

Fabar podszedł do mężczyzny, przekręcił go twarzą w swoją stronę i zdarł maskę. Zobaczył pod nią twarz czarnoskórego mężczyzny o siwych, krótkich włosach. Przystawił mu nóż do gardła.

-A teraz powiedz nam, po co mnie szukacie- Powiedział słodkim głosem Fabar.

-Nasza pani Cię potrzebuje. Po tym, jak zabiłeś jej poprzedniego pupilka, więc musisz zająć jego miejsce- Odparł obojętnym tonem.

-Ilu was jest?- Zapytał ponownie ze słodyczą w głosie Fabar.

-Nie obchodzi mnie co się ze mną stanie. Moje życie jest niczym nie znaczącym poświęceniem na drodze do spełnienia rozkazu królowej.

Te słowa zmroziły Fabara. Mężczyzna nie odpowiedział na żadne następne pytanie, tylko powtarzał ciągle tę samą frazę.

--Nie obchodzi mnie co się ze mną stanie. Moje życie jest niczym nie znaczącym poświęceniem na drodze do spełnienia rozkazu królowej.

Fabar zakneblował mężczyznę, po czym począł pakować swoje rzeczy.

-Musimy niedługo ruszać- Powiedział do Eryi- Spakuj swoje rzeczy i wyruszamy do miasta uzupełnić zapasy.

-Za piętnaście minut będę gotowa. Zostawimy go tak?- Zapytała wskazując na leżącego przy ognisku mężczyznę.

-I tak niedługo tu będą. Jeśli się nie pospieszymy, to i nas złapią.

-Dobrze, rozumiem. Będę gotowa za pięć minut.

-Acha… I jest jeszcze jedna sprawa- Powiedział Fabar.

-Tak?- Zapytała ponownie Erya unosząc jednocześnie brew w geście zaciekawienia.

-Mogę tym razem siedzieć na koniu?

wtorek, 5 lipca 2016

Sackhead


Nie wiem jak zacząć, ale wiem że muszę spróbować przekazać światu co się stało. Mam na imię Tomek i mam 17 lat. Wszystko zaczęło się od mojego dziadka. Był on dobrym człowiekiem i nie mógł przejść obojętnie obok ludzi z problemami. Zawsze starał się im pomagać niezależnie od sposobu. Nawet jeśli potem sam nie miał za co żyć i ledwo wiązał koniec z końcem. Uczył w okolicznej szkole biologii i chemii. Jako nauczyciel sprawował się znakomicie i wszyscy uczniowie go uwielbiali. Ja też nie miałem na co narzekać- Prawie codziennie się widzieliśmy i często chodziliśmy do okolicznego lasu na grzyby czy nad jezioro na ryby. Bardzo kochałem mojego dziadka i świetnie się dogadywaliśmy. Ale nagle dziadek przestał do mnie przychodzić. Nie widziałem go przez cały tydzień, więc postanowiłem, że zobaczę co u niego słychać. Gdy dotarłem do jego domu, od razu uderzył mnie stan drzwi wejściowych… Leżały całe piętnaście metrów od domu! Wyglądały na wyrwane, gdyż na zawiasach można było zauważyć fragmenty framugi. Wyjąłem z kieszeni nóż, który zawsze przy sobie nosiłem i pewnie dzierżąc go w dłoni wszedłem do środka. Wszedłem do przedpokoju i spostrzegłem, iż wnętrze domostwa było zdemolowane. Wszystkie meble były porozwalane do tego stopnia, że ciężko mi było przejść bez rozwalenia nogi o ostre fragmenty drewnianych i metalowych szaf, stołów, krzeseł czy wszelakiej elektroniki. W kuchni nie było dziadka, w łazience także. Przeszukałem cały dom, ale nie mogłem go nigdzie znaleźć. Gdy miałem już wracać, potknąłem się jeden z kawałków starej, kuchennej szafki i upadłem na wykładzinę. Usłyszałem puste stuknięcie. Zrozumiałem, że pod podłogą musi być piwnica. Podszedłem do ściany i spróbowałem podnieść wykładzinę. Podważyłem ją nożem, ale niestety nie mogłem jej podnieść, gdyż była cała przygnieciona przez strzępy mebli. Poszukałem stukając butem w podłogę miejsca na które przed chwilą upadłem i już po chwili rozcinałem sobie nożem przejście do piwnicy. Był tam drewniany, nieco zbutwiały właz. Otworzyłem go i zauważyłem drabinę prowadzącą do oświetlonego pomieszczenia. Wziąłem nóż w zęby i pełen wszelakich obaw schodziłem w dół. Pomieszczenie było zbudowane na planie kwadratu i było dość obszerne. Dookoła poukładane były biblioteczki ze starymi księgami. Na suficie świeciła się pojedyncza, migocząca żarówka, a zaraz pod nią na krześle siedział… Mój dziadek. Krzyknąłem do niego, lecz on nie zareagował. Krzyknąłem głośniej, a mój dziadek tylko spojrzał na mnie przestraszonym wzrokiem. W rękach z całych sił ściskał niczym nie wyróżniającą się czarną książkę. Podbiegłem do niego, ale on wystawił przed siebie dłoń nakazując mi stanąć. Zapytałem o co chodzi, lecz w odpowiedzi zobaczyłem jak wskazuje dłonią na podłogę pod moimi butami i łzy lecące powoli z jego oczu. Dziadek nigdy nie wyglądał tak źle. Spojrzałem w miejsce które wskazywał. Włosy stanęły mi dęba. Gdy zauważyłem iż zepsułem usypany na ziemi krąg z soli. Dziadek dynamicznie usiadł prosto, jeszcze mocniej ściskając księgę, a zamiast jego oczu, było widać same białka. Po chwili opadł powrotem na krzesło i osłabł. Podbiegłem do niego, sprawdziłem puls. Nic nie poczułem. Nie mogłem w to uwierzyć! Dziadek, osoba którą kochałem umarła… Została mi tylko moja matka, która miała depresję oraz ojciec alkoholik…  Szybko zadzwoniłem na pogotowie. Jakimś cudem miałem tu zasięg. Ze słuchawki usłyszałem tylko szum i straszny śmiech. Wtedy wydawało mi się, że zwyczajnie się przesłyszałem- ale teraz już wiem, że to mogło być prawdziwe. Wyszedłem szybko drabiną na górę i zadzwoniłem ponownie. Tym razem wszystko poszło bez niespodzianek. Powiedziałem co się stało, a pani powiadomiła mnie, iż karetka będzie za kwadrans. Zszedłem da dół i stanąłem jak wryty. Ciało dziadka było całe sine i wyglądało jak gdyby leżało w tej piwnicy od kilku dni. Wziąłem szybko księgę i dokładnie się jej przyjrzałem. Na okładce nie było żadnych napisów, a jedynie obrazek ludzkiej głowy która z jednej połowy była normalna, a z drugiej wystawała sama czaszka. Otworzyłem ją na pierwszej lepszej stronie. Nie wiedzieć czemu, przeczytałem na głos  dziwną inkantacje, która brzmiała mniej więcej tak: Ita ego vos ad vitam ... qui de se nasci, et pulso: Surge, qui consumit corpus ... Regressus ad vivam! Nie wiedziałem co to mogło znaczyć, ale wolałem zabrać księgę ze sobą. Minęło kilka minut, a karetka była na miejscu. Nie chcieli mi wierzyć, gdy im mówiłem że dziadek niedawno zmarł. Twierdzili że ciało jest w bardzo zaawansowanym stanie rozkładu. Nie wróciłem tej nocy do domu. Poszedłem spać do mojej dziewczyny- Oliwi, gdyż potrzebowałem w tym momencie jej troski i myślałem, że może ona mi uwierzy. Na szczęście nie myliłem się. Niemalże całą noc próbowaliśmy przestudiować choć fragment tej księgi- udało nam się. Okazało się, iż ta inkantacja którą przeczytałem miała wskrzesić osobę, przy której została ona wyrecytowana. Przeraziło mnie to. Gdy jakimś cudem dałem radę usnąć, miałem sen o dziadku który próbował wydostać się z trumny. W pewnym momencie z jego gardła wydarł się nieludzki ryk. Wtedy właśnie się obudziłem. Po godzinie przyszykowaliśmy się z moją dziewczyną na wyjście do szkoły. Ponieważ mieszkam w małej wsi, wszyscy w szkole już wiedzieli co się stało z moim dziadkiem. Zagadywali mnie, pocieszali. Nauczyciele nawet nie brali mnie do odpowiedzi, a ja siedziałem w ostatniej ławce razem z Oliwią. Siedzieliśmy razem w milczeniu myśląc nad tym, co się wydarzyło poprzedniego dnia. Nazajutrz odbył się pogrzeb mojego dziadka. Długo siedziałem przy jego otwartej trumnie i zastanawiałem się, czy on żyje. Nie żył. Mój dziadek był martwy. Właśnie wtedy to do mnie dotarło. Z moich oczu pociekły łzy. Przez całą ceremonię nie opuszczałem trumny nawet o krok, dopóki nie została ona zakopana. Tej nocy ponownie spałem u Oliwi oraz ponownie dręczył mnie ten sam koszmar. I następnego dnia także nic się nie zmieniło. Nie wierzyłem że się na to zdecydowałem, ale musiałem zajrzeć do dziadka. Nawet mimo to, że byłem pewien iż on nie żyje. Zadzwoniłem do Michała, mojego najlepszego przyjaciela. Zaczęło się od nazwania mnie chorym zwyrolem, że dzwonie do ludzi w nocy, oraz nazwania pojebem z powodu pomysłu wykopania ciała mojego dziadka. Lecz gdy opowiedziałem mu całą historię, postanowił niechętnie mi pomóc. Wziął ze sobą saperkę, a ja wziąłem łom. Nie chcąc budzić Oliwi wyszedłem przez okno. Po piętnastu minutach byliśmy oboje na miejscu. Delikatnie ściągnęliśmy płytę nagrobkową, przy czym nie obyło się bez noża. Potem odkopaliśmy warstwę ziemi, która pokrywała trumnę. Wziąłem łom do ręki i podważyłem wieko trumny. Gdy ją otworzyłem, omal nie zemdlałem. Było w niej mnóstwo krwi. Ciało dziadka było w jeszcze późniejszym stanie rozkładu. Nie dało się tam ustać z powodu smrodu. Zobaczyłem tylko, iż palce dziadka zostały zdarte aż do kości, które wyglądały niczym zaostrzone szpikulce, a na wewnętrznej stronie wieka znajdowały się ślady po paznokciach.  Nie mogłem wytrzymać smrodu. Odbiegłem szybko od mogiły i zwymiotowałem na środku ścieżki wiodącej między grobami. Po drodze minąłem omdlałego Michała, który leżał bezwładnie na ziemi. Stałem pochylony nad ścieżką i dyszałem z rękami opartymi na kolanach. Po chwili nałożyłem koszulkę na nos i wróciłem do grobu dziadka. Na miejscu zastałem istną rzeźnie. Ciało dziadka zniknęło, a Michał leżał dalej na ziemi, ale... Miał wyrwany mostek, głowę i był obdarty ze skóry. Ponownie zwymiotowałem. Usłyszałem za plecami ciche „Uwolniłeś to…”. Przekręciłem się na pięcie, lecz nic za mną nie było. Usłyszałem straszny, opętańczy śmiech. Nie zastanawiając się jak najszybciej uciekłem z cmentarza. Biegłem przed siebie i nie zważałem na nic. Kilka razy niemalże się potknąłem o odstający korzeń czy kamień. Uspokoiłem się dopiero wtedy, gdy wszedłem powrotem do domu. Przez całą noc przez okno widziałem dziwną, trzymetrową i niesamowicie chudą postać. Jej ręce były dwukrotnie dłuższe od nóg, a skóra na nich była miejscami popękana i niesamowicie naprężona. Postać wyglądała na przegniłą. Najdziwniejsze jednak było to, iż na głowie miała przyszyty worek, który zlewał się z jej ciałem. Zgoniłem to na wizje spowodowane tym, co niedawno zobaczyłem- jednak nie zmrużyłem oka ani na moment. Cały czas widziałem go za oknem i wydaje mi się, że cały czas patrzyliśmy prosto na siebie. Dosłownie skoczyłem w miejscu, gdy Oliwia się przebudziła i zapytała się, na co tak patrzę. Gdy spojrzałem tam jeszcze raz, oznajmiłem jej, że na nic. Tego już tam nie było. Ponieważ była sobota, poszliśmy do kuchni na śniadanie. Wolałem nie mówić Oliwi co wczoraj widziałem. Miałem nadzieję, że to był tylko sen. W domu poza nami nie było nikogo, co nas zarazem bardzo zdziwiło, jak i bardzo ucieszyło. Na śniadanie zjedliśmy naleśniki mojego przepisu, oraz wypiliśmy po kubku kawy. Gdy byliśmy już syci, postanowiliśmy pójść na do kina. Musiałem pójść do domu po pieniądze. Ojca na szczęście tam nie było, a matka siedziała w swoim pokoju. Szybko zgarnąłem mój schowany pod materacem portfel i wyszedłem z domu. Gdy zbliżałem się do furtki, pod dom podjechała policja. Zaczęli nas przepytywać co robiliśmy poprzedniego dnia, gdzie byliśmy. Powiedzieli tylko o tym, iż jeden z naszych kolegów został zabity na cmentarzu. Wiedziałem, że nikt mi nie uwierzy w to, co widziałem- więc kłamałem ile wlezie. Gdy wreszcie przestali nas pytać, wyruszyliśmy w stronę kina. Cały czas czułem na sobie czyjś wzrok oraz czasem zauważałem jakiś drobny ruch kontem oka- ale to ignorowałem. Cały dzień upłynął nam na chodzeniu po mieście. Gdy wracaliśmy do domu, zaczynało się ściemniać. Nadal czułem na sobie czyjś wzrok, lecz teraz zdarzało mi się go zobaczyć. Stał niecałe sto metrów ode mnie, lekko przygarbiony z rękami delikatnie wysuniętymi do przodu. Na jednej z rąk miał zawieszony koszyk upleciony z dziwnego, brązowo-czerwonego materiału. Rączka była zrobiona z kości, niezwykle przypominającej mostek- lecz nienaturalnie wygięty. Przeraziło mnie, ale najgorsze zauważyłem dopiero po chwili. Jego palce. Wyglądały dokładnie tak samo jak palce mojego dziadka, gdy znalazłem jego ciało w grobie. Były tylko dłuższe. Chwyciłem mocno Oliwię za rękę i pognaliśmy w kierunku domu mojego dziadka. Co chwila się odwracałem, sprawdzając czy to coś nas śledzi. Początkowo widziałem tylko jego oddalającą się sylwetkę, lecz gdy znacznie zwiększyliśmy dzielącą nas odległość, momentalnie ruszył z miejsca. Biegł nienaturalnie szybko, czym dał nam dodatkową motywację do biegu. Biegliśmy szybciej niż kiedykolwiek, ale dzieląca nas odległość malała. Na horyzoncie widać już było dom dziadka. Nie wiedziałem czego właściwie szukałem, ale czułem, że właśnie tam to znajdę. To nadal nas goniło. Kilkakrotnie zahaczył o odstające korzenie i inne wystające przedmioty pozostawiając na nich strzępki swojej skóry i odsłaniając sine mięśnie. Był na tyle blisko, że czuliśmy smród, który go otaczał. Dotarliśmy do domu dziadka, przeskoczyliśmy taśmę policyjną i weszliśmy do środka. Policja dokładnie zbadała i zabezpieczyła to miejsce, ale wejście do piwnicy niewiedzieć czemu pozostawało otwarte. Wskoczyliśmy tam, zatrzasnęliśmy klapę i ją zaryglowaliśmy. Usłyszeliśmy po niespełna dwóch sekundach głuche łupnięcie w klapę. Nic więcej. Oliwia rozpłakała się i oparła głowę na moim ramieniu. Po chwili zaczęliśmy przeszukiwać pomieszczenie w poszukiwaniu wskazówek, lecz nie znaleźliśmy nic. Nie zdziwiło mnie to, ponieważ policja przeszukała wszystko i pozostawiła na podłodze masę książek. Właściwie- To na pułkach nie było ani jednej. Byłem gotów odpuścić po niespełna godzinie poszukiwań, lecz potknąłem się o jedną z książek i przewróciłem na półkę. Cała półka się roztrzaskała, a ja wpadłem do pomieszczenia obok. Było tam ciemno- Niesamowicie ciemno. Zapaliłem latarkę w telefonie i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Wszystko było zakurzone. Znajdował się tam stary stół operacyjny, biurko z kałamarzem i rzędem piór oraz kilka szafek na dokumenty. Po dłuższych oględzinach, pod stołem znaleźliśmy  pudło pełnie wszelakich skalpeli, pił do kości, strzykawek i tym podobnych. Lecz pod spodem był ukryty mały, skórzany dziennik. Znajdowały się w nim zapiski mojego dziadka. Nie wiedziałem, że ten stary, serdeczny człowiek w młodości był prawdziwym potworem. W dzienniku mogłem przeczytać o wszelakich metodach tak zwanych „badań”, którym mój dziadek poddawał ludzi. Pisał, że pod okiem niemieckiego porucznika w czasie Drugiej Wojny Światowej, prowadził eksperymenty polegające na próbie stworzenia nadczłowieka, nadżołnierza. Niemcy przyprowadzali do niego dzieci, kobiet a on robił z nimi… Straszne rzeczy. Na końcu notatnika mogłem zauważyć niestarannie napisaną notatkę, która składała się z ledwie kilku zdań i była jakby napisana przy pomocy krwi i palca. A brzmiała ona następująco: „Idą po mnie. Karma wraca.”. Nie wiem co się stało dalej, gdyż reszta stron była wyrwana. Czuję powracający strach od razu, gdy tylko sobie o tym przypomnę. Oliwia chciała zostawić mnie samego i przeszła do sąsiedniego pokoju. Dalej czytałem notatki dziadka, ale nie mogłem sam w nie uwierzyć. Po chwili usłyszałem krzyk. Zobaczyłem jak moja ukochana walczy z całych sił, ale to coś próbowało wyciągnąć ją przez otwór w suficie na zewnątrz. Wezbrał we mnie gniew. Chwyciłem największą piłę jaką znalazłem i uderzyłem z całej siły w tego ramię. Kość była na tyle krucha, że pękła po silniejszym ciosie. Usłyszałem nieludzki wrzask, oraz opadającą bezwładnie a ziemię Oliwię. Targały mną silne emocje. Wyskoczyłem czym prędzej na górę i doskoczyłem do potwora. Ten jednak przycisnął mnie złamaną ręką do podłogi, a drugą sięgnął do nitki wystającej między skórą a workiem. Chciałem zamknąć oczy, lecz nie dałem rady. Powoli wyciągał nitkę. Bardzo powoli. Po jakimś czasie ściągnął worek z głowy. Poczułem paniczny strach. Podejrzewałem że właśnie tak jest, ale starałem się to od siebie odrzucić. Mojego najlepszego przyjaciela zabił mój dziadek. TEN POTWÓR. TO BYŁ MÓJ DZIADEK. Poczułem jak uderza mnie w skroń. Nie mogłem się ruszyć, a mój wzrok był zamglony. Zobaczyłem koszyk zwisający z jego ramienia- A w nim głowę Michała. Potem spostrzegłem jak schodził w dół po drabinie oraz słyszałem kobiece krzyki. Zemdlałem. Gdy się obudziłem nikogo przy mnie nie było. Nikogo żywego. Koło mnie leżało zmasakrowane ciało Oliwi. Tego było wtedy zbyt wiele. Coś pękło w mojej psychice. Początkowo płakałem nad zwłokami wybranki mojego życia, a następnie zacząłem śmiać się w niebogłosy. Wiedziałem co należy zrobić. Przerzuciłem Oliwię przez ramię, a następnie poszedłem do mojego domu. Po drodze mijałem zmasakrowane ludzkie ciała. Bez głów, bez skóry. Już było za późno. Nie ruszało mnie to. Gdy wszedłem do domu, spostrzegłem że na podłodze leży mój ojciec. Jest martwy, a w dłoni trzymał kartkę. Było na niej napisane krwią: „Synku, dziadzia powiedział że przyjdzie do Ciebie o pierwszej. Kocham Cię, tatuś”. Były czterdzieści trzy minuty do północy, więc miałem czas. Rozejrzałem się po domu. Jedyne co znalazłem to moją matkę. Podcięła sobie żyły w wannie i była martwa. Zbyt wiele ważnych osób dziś zginęło. ZBYT WIELE. Pobiegłem szybko do sąsiada. Z sypialni wypływała stróżka krwi, lecz zignorowałem to. Wziąłem butlę z gazem i zaniosłem do domu. Włączyłem dopływ gazu na kuchence gazowej, oraz z butli znalezionej u sąsiada. Zostało mi już mało czasu. Teraz leżę przed drzwiami wejściowymi w kuchni. Jedną ręką obejmuję moją kochaną Oliwię, a w drugiej trzymam zapalniczkę. Robi mi się słabo od wszechobecnego gazu, ale widzę, jak ktoś otwiera drzwi. Wydaje mi się że, zrobię mu małą niespodziankę…