czwartek, 21 lipca 2016

Rozdział 13


-Wstadejcie! Już świta, musicie się wymyknąć!- Krzyczał starzec, jednocześnie łomocząc w piwniczne drzwi.

Fabar przetarł dłońmi oczy i rozejrzał się wkoło. Dookoła niego znajdowało się wiele półek przepełnionych butelkami wina. Podniósł się do pozycji siedzącej, po czym spojrzał na Eryę. Wyglądała ona niezwykle uroczo gdy spała- Pomyślał Fabar. Mimowolnie uśmiechnął się patrząc na śpiącą towarzyszkę. Lekko szturchnął ją w ramie.

-Wstawaj, musimy iść- Powiedział szepcząc do jej ucha.

Elfka momentalnie otworzyła szeroko oczy, po czym dźwignęła się do pozycji siedzącej. Chwilę rozglądała się dookoła, po czym wstała.

-Musimy iść. Już niedługo strażnicy zaczną zbierać podatki- Rzekła Erya.

 Wstała, po czym podbiegła do drzwi. Otworzyła je, a za nimi zobaczyła twarz podenerwowanego starca. Jego oczy były podkrążone, co wskazywało na wielkie zmęczenie. Widocznie musiał nie spać całą noc. Odczuła wielką wdzięczność względem starca, żałowała że tak się dla nich poświęcał.

-W takim razie my już pójdziemy. Fabarze, chodź- Powiedziała Erya zwracając się w stronę Fabara, po czym ponownie zwróciła się do Moutyego- Dziękujemy Ci, Mouty. Obiecuję, że kiedyś też Ci się odwdzięczę.

Starzec tylko kiwnął głową, po czym się uśmiechnął. Odprowadził ich aż po same drzwi.

-Proszę, weźcie jeszcze to- Wręczył Fabarowi w dłoń duży worek- Nie wiele, ale może się przydać. Spakowałem wam tam mały prowiant oraz kilka przydatnych drobiazgów.

-Dziękujemy. Mamy u ciebie dług- Rzekł Fabar- Jeśli jest coś, co mogę dla ciebie zrobić, powiedz.

-Po prostu…- Zawahał się starzec- Przywróć swojemu imieniu dawną sławę.

-Żegnaj, Mouty- Powiedział Fabar jednocześnie popychając drzwi. Zrobił krok do przodu wciąż patrząc się w stronę starca. Jego twarz zrobiła się blada. Fabar uniósł brew do góry w geście zdziwienia, lecz w tym momencie wpadł na jakiegoś człowieka. Odbił się lekko od pokrytego żelazną zbroją mężczyzny, po czym stanął jak wryty w ziemię. Momentalnie zmienił ton głosu i krzyknął gniewnie do starca- Ty padalcu! Takie ceny, to rozbój w biały dzień! Idziemy Ess, znajdziemy inne miejsce na nocleg.

Fabar chwycił Eryę za dłoń, po czym pociągnął przed siebie. Pozdrowił zdurniałego strażnika skinieniem dłoni, a następnie odszedł z towarzyszką przed siebie. Gdy oddalili się na bezpieczną odległość, Erya wybuchła śmiechem.

-Z czego się śmiejesz?= Zapytał gniewnie Fabar- Widziałaś inne wyjście?

-Nie-Powiedziała Erya wciąż nie mogąc powstrzymać się od śmiechu- Ty też byś się śmiał widząc to z mojej perspektywy.

-Niewątpliwie masz rację- Odparł szorstko Fabar- Ale teraz musimy poszukać jakiś zleceń. W końcu potrzebujemy pieniędzy, nieprawdaż?

-Masz rację. Najlepiej będzie poszukać tablicy z ogłoszeniami- Poleciła Erya natychmiastowo przestając się śmiać- Chodź za mną, wiem gdzie jest jedna.

Ruszyli główną drogą w kierunku głównego placu. Po drodze mijali wielu przybitych ludzi chadzających w tę i we w tę ze spuszczonymi głowami. Po niespełna kwadransie stali przed wysoką na trzy metry tablicą z poprzyczepianymi doń kartkami. Większość z nich była niemalże niemożliwa do odczytania z racji szkaradności pisma. Niektórzy ludzie wystawiali  różne oferty sprzedaży czy też kupna produktów rzemieślniczych, inni obiecywali cuda za śmieszne sumy pieniędzy. Po przeczesaniu połowy ogłoszeń, nadal nie znaleźli niczego, co mogło by ich zainteresować. Lecz mimo to, dalej szukali zleceń. To było ich być albo nie być. Po dłuższych oględzinach wreszcie znaleźli to, czego szukali. Znaleźli pożółkłą karteczkę, na której wyjątkowo ładnym pismem było napisane:

„Pilnie poszukuję śmiałka, który jest gotowy wybić dzikie psy z pobliskiego lasu. Utworzyły dużą watache i nieustannie atakują zarówno miejscowych, jak i podróżnych.  Kto jest gotowy podjąć się tego wyzwania, niech stawi się u sołtysa. Jeśli podejmie się i przyniesie po ogonie każdego z dzikich psów, na nagrodę teków nie poskąpię.”

-Chyba właśnie znaleźliśmy to, czego szukaliśmy- Oznajmił Fabar, po czym przeczytał swej towarzyszce na głos treść ogłoszenia.

-Siedziba sołtysa jest…- Erya zamyśliła się na chwilę, po czym wskazała w stronę północnego wschodu- Tam. Tak, pamiętam. To na pewno tam.

-Więc chodźmy tam- Rzekł Fabar- Tylko… Muszę znaleźć jakąś broń. Mój miecz…- Tu przerwał.

-Tak, tak wiem. Chyba nie myślisz, że będziemy walczyć z całą watachą psów!?- Zapytała Erya- To by było samobójstwo, nie walka. Ustawimy pułapki.

Fabarowi zrobiło się głupio. Wiedział, że Erya miała racje. Jak z resztą zwykle- Zauważył po chwili.

-Na co czekasz?- Zapytała zamyślonego Fabara- Idziemy, czy czekamy na noc?

-Idziemy- Odparł beznamiętnie Fabar, po czym ruszył wraz z nią we wskazanym wcześniej kierunku.

sobota, 16 lipca 2016

Rozdział 12


Słońce powili chyliło się ku zachodowi. Fabar i Erya byli w drodze do stolicy już od samego świtu. Powoli padali ze zmęczenia, lecz ignorowali to. Byli niespełna godzinę drogi od najbliższego miasta, lecz nie uśmiechało się im ponownie spać pod gołym niebem. Postanowili, że gdy tylko dotrą do najbliższego miasta, poszukają jakiś zleceń. Na wyprawę potrzebowali pieniędzy na broń, rynsztunek i prowiant. Mimo widma rychłego dotarcia do miasta, nadal czuli niesamowite zmęczenie. Z resztą, ich konie także były zmęczone. Na początku podróży rozmawiali ze sobą serdecznie, lecz po kilku godzinach zmęczenie zrobiło swoje i chęć do rozmowy osłabła. Po godzinie drogi, mogli spostrzec zbudowane na wzniesieniu miasto. Słońca próżno było szukać na niebie, a księżyc wdzięcznie górował nad nieboskłonem.

-Nareszcie… Jestem już naprawdę zmęczona- Powiedziała Erya wkładając do ust ostatni kawałek chleba.

-Ja też- Stwierdził Fabar przeciągając się.

-Starczy nam złota na kilka dni. A spać będziemy w karczmie u Moutyego, mojego przyjaciela.

-A co potem?

-W lasach czai się wiele niebezpieczeństw. To przecież cud, że nawet jednego nie spotkaliśmy na trakcie. Na pewno jacyś ludzie będą gotowi zapłacić za pozbycie się problemu z nimi. A my mamy zamiar na tym skorzystać.

Fabar lekko się zasępił. Przypomniało mu się o jego niesamowitej stracie, jaką był Ventus. Jego rodowy miecz, który tak długo wiernie służył jego rodowi został zniszczony. Fabar zganił się w myślach. Doskonale wiedział, że nie może się zasępiać, a właśnie to zrobił.



W mieście gdzieniegdzie powoli dogasały pochodnie, a Fabar i Erya powoli zbliżali się do gospody Moutyego. Większość mieszkańców siedziało w domach, lecz od czasu do czasu między domami przemieszczały się ukryte w cieniu postaci. Erya zsiadła z konia i zapukała z całych sił w dębowe drzwi, na co opowiedziała jej głucha cisza. Zapukała ponownie. Tym razem usłyszała szybkie szamotanie, brzdęk monet i odsuwanie mebli. Po chwili w drzwiach mogli zobaczyć twarz przestraszonego starcza o siwych włosach i krótko przystrzyżonej brodzie tego samego koloru. Jego skóra była ciemna, jak skóra mieszkańca północy. Gdy tylko rozpoznał twarz Eryi, na jego twarzy momentalnie zagościł uśmiech.

-Erya!? To naprawdę ty?- Zakrzyknął wesoło staruszek, po czym położył dłoń na swoich ustach i szybkim ruchem wciągnął Eryę do środka.

Fabar czując się lekko pominięty, odszedł kawałek ode drzwi i przywiązał konia do postawionego widocznie w tym celu małego płotka. Po chwili podszedł do drzwi i lekko je popchnął.

-… rozumisz? Nie mogę tego zrobić. Wiem, że mam wobec ciebie dług, ale… Nie mogę… Chyba że...- Tu staruszek urwał, widząc stojącego przed drzwiami Fabara- Panie, ulituj się pan! Ja nie mam już pieniędzy!

-Mouty, to jest Fabar- Powiedziała Erya.

-Ty panie? Toś ty jesteś tym, którego zwą Fabarem?- Zapytał z niedowierzaniem w głosie- To o tobie bardowie opowiadają w swych balladach? To o tobie... –Fabar zakrył mu usta dłonią.

-Tak, to ja. Jam jest Fabar- Odrzekł Fabar z dumą w głosie.

-Tak. To był- Erya znacząco nacisnęła na to słowo- Ten Fabar, którego tak wysławiano- Ale dokończ, mówiłeś, że jest szansa, że będziesz w stanie nas przenocować.

-Tak. Mogę to zrobić, ale musicie się ulotnić przed świtem. Żołnierze nie mogą was znaleźć- Tu przerwał- Chyba że macie na tyle pieniędzy, aby zapłacić podatek od nocy. Codziennie do mnie przychodzą i zabierają ponad połowę mojego zarobku!

Fabar zajęknął. Miał wielką nadzieję, że po tak długiej wyprawie wyśpi się w łóżku.

-Dobrze. A żeby nie wzbudzić zbędnych podejrzeń, powiesz że konia daliśmy Ci do przechowania- Zaproponowała Erya- Fabar? Wstajemy przed świtem. Mouty? Możesz nas obudzić?

-Tak. Nie ma problemu. O tej porze zawsze sprzątam gospodę przed przyjściem klientów- Odparł starzec.

 -A teraz ważne pytanie. Gdzie my mamy spać?- Zapytał Fabar

-Jak to gdzie? Nie mogą was znaleźć. Będziecie spoć w piewniczce winnej- Powiedział starzec, lecz po chwili dodał- Wczoraj robiłem remanent. Jeśli choć jedno butelka zniknie, to zabije. Jasne?

-A ja ci w tym z przyjemnością pomogę- Zagwarantowała Erya

Fabar przybrał purpurowy wyraz twarzy i burknął lekko. Lecz mimo to w głębi duszy wiedział, że mieli rację.

-A teraz idźcie do piewnicy. Tylko uważajcie na moje koty! Kocica ostatnio powiła czwórkę kociąt.

sobota, 9 lipca 2016

Rozdział 11


Fabar obudził się ze wschodem słońca. Spostrzegł, że w przeciwległym szałasie nie ma Eryi, a ognisko ponownie się pali. Przeciągnął się, po czym wstał. Rozejrzał się dookoła, lecz nie był w stanie dostrzec ani śladu swej towarzyszki. Przeszedł się w gęściej zarośniętą część polany, po czym zauważył małe jezioro, a w nim odwróconą do niego tyłem i zanurzoną do pasa w wodzie czarnowłosą kobietę. Była ona w trakcie porannej toalety, lecz nagle przestała.

-Na co się gapisz!?- Krzyknęła do Fabara- Odejdź stąd i poczekaj na mnie!

-P… Przepraszam- Odparł speszony Fabar, po czym zawrócił w stronę obozowiska.

-Mój łuk leży oparty mój szałas. Idź po coś na śniadanie- Usłyszał zza pleców.

Podszedł do szałasu i sięgnął po łuk oraz kilka strzał. Widać Erya nie próżnowała i z rana dorobiła kilka strzał. Fabar wszedł na kilka metrów w las, po czym przykucnął słysząc szelest krzaków. Rozejrzał się i zobaczył uszy zająca wystające zza dużego kamienia. Wyjął strzałę z kołczanu, wycelował i czekał. Czekał na dogodny moment, w którym zając pokaże swoją głowę. Cierpliwie czekał, a jego ręka nawet nie drgnęła.

-Już jestem- Fabar wypuścił strzałę z łuku, po czym odskoczył z przerażeniem przed siebie i sięgnął po nóż. Usłyszał tylko biegnącego zająca, oraz śmiech- Nie spodziewałam się, że jesteś w stanie tak daleko skoczyć.

Fabar zauważył, iż jej zdziwienie nie było bezpodstawne. Fabar skoczył przed siebie niemalże pięć metrów przed siebie. Podniósł się szybko i otrzepał z ziemi.

-Zdążyłem już za Tobą zatęsknić.

-Eh… Masz coś na śniadanie? Jestem już głodna.

-Gdybyś na mnie nie krzyknęła, to byśmy już mieli pieczyste z królika.

-Ale… Ja szepnęłam… -To była prawda. Fabar tak się przestraszył szeptu za uchem, że nie widział w nim różnicy między krzykiem a szeptem- Daj mi ten łuk… A ty idź poszukać jakiś ziół czy czegoś… Może się przydasz…

Fabar się delikatnie zdenerwował, lecz postanowił zostawić to bez komentarza. Szedł powoli w stronę obozowiska, lecz zatrzymał się na samym krańcu polany. Spostrzegł, iż przy obozowisku klęczy dwoje mężczyzn w czarnych szatach rozmawiających między sobą. Jeden z nich badał juki Fabara, a drugi juki Eryi. Wyszedł na polanę i zakradł się za swój szałas. Podszedł od tyłu do jednego z mężczyzn, po czym załapał go za szyję i wbił obnażony nóż myśliwski w gardziel. Szybko wyciągnął z jego pochwy miecz i wymierzył jego granią zamaszysty cios w głowę drugiego z przeciwników. Był on na tyle zaskoczony, że nie zdążył zareagować na atak. Upadł od ciosu na ziemię. Fabar odciął pas z jego koszuli, po czym związał nim jego ręce i nogi. Podniósł jego bezwładne ciało i przeniósł je w okolice ogniska.



Erya przedzierała się przez krzaki w kierunku obozowiska, a na jej barkach spoczywały, oprócz łuku i kołczanu strzał, dwa króliki. Gdy wyszła na polane, spostrzegła skulonego, ubranego na czarno mężczyznę przy ognisku, oraz Fabara stojącego nad usypaną górką ziemi.

-Co tu się stało?- Zapytała Erya.

-Znaleźli nas. Ta dwójka- Powiedział wskazując kolejno na mogiłę i związanego człowieka- Przeszukiwała nasze juki. Wydaje mi się, że powinniśmy jak najszybciej się spakować i opuścić to miejsce. Ale wydaje mi się, że zdążymy przepytać obecnego tu pana…

Fabar podszedł do mężczyzny, przekręcił go twarzą w swoją stronę i zdarł maskę. Zobaczył pod nią twarz czarnoskórego mężczyzny o siwych, krótkich włosach. Przystawił mu nóż do gardła.

-A teraz powiedz nam, po co mnie szukacie- Powiedział słodkim głosem Fabar.

-Nasza pani Cię potrzebuje. Po tym, jak zabiłeś jej poprzedniego pupilka, więc musisz zająć jego miejsce- Odparł obojętnym tonem.

-Ilu was jest?- Zapytał ponownie ze słodyczą w głosie Fabar.

-Nie obchodzi mnie co się ze mną stanie. Moje życie jest niczym nie znaczącym poświęceniem na drodze do spełnienia rozkazu królowej.

Te słowa zmroziły Fabara. Mężczyzna nie odpowiedział na żadne następne pytanie, tylko powtarzał ciągle tę samą frazę.

--Nie obchodzi mnie co się ze mną stanie. Moje życie jest niczym nie znaczącym poświęceniem na drodze do spełnienia rozkazu królowej.

Fabar zakneblował mężczyznę, po czym począł pakować swoje rzeczy.

-Musimy niedługo ruszać- Powiedział do Eryi- Spakuj swoje rzeczy i wyruszamy do miasta uzupełnić zapasy.

-Za piętnaście minut będę gotowa. Zostawimy go tak?- Zapytała wskazując na leżącego przy ognisku mężczyznę.

-I tak niedługo tu będą. Jeśli się nie pospieszymy, to i nas złapią.

-Dobrze, rozumiem. Będę gotowa za pięć minut.

-Acha… I jest jeszcze jedna sprawa- Powiedział Fabar.

-Tak?- Zapytała ponownie Erya unosząc jednocześnie brew w geście zaciekawienia.

-Mogę tym razem siedzieć na koniu?

wtorek, 5 lipca 2016

Sackhead


Nie wiem jak zacząć, ale wiem że muszę spróbować przekazać światu co się stało. Mam na imię Tomek i mam 17 lat. Wszystko zaczęło się od mojego dziadka. Był on dobrym człowiekiem i nie mógł przejść obojętnie obok ludzi z problemami. Zawsze starał się im pomagać niezależnie od sposobu. Nawet jeśli potem sam nie miał za co żyć i ledwo wiązał koniec z końcem. Uczył w okolicznej szkole biologii i chemii. Jako nauczyciel sprawował się znakomicie i wszyscy uczniowie go uwielbiali. Ja też nie miałem na co narzekać- Prawie codziennie się widzieliśmy i często chodziliśmy do okolicznego lasu na grzyby czy nad jezioro na ryby. Bardzo kochałem mojego dziadka i świetnie się dogadywaliśmy. Ale nagle dziadek przestał do mnie przychodzić. Nie widziałem go przez cały tydzień, więc postanowiłem, że zobaczę co u niego słychać. Gdy dotarłem do jego domu, od razu uderzył mnie stan drzwi wejściowych… Leżały całe piętnaście metrów od domu! Wyglądały na wyrwane, gdyż na zawiasach można było zauważyć fragmenty framugi. Wyjąłem z kieszeni nóż, który zawsze przy sobie nosiłem i pewnie dzierżąc go w dłoni wszedłem do środka. Wszedłem do przedpokoju i spostrzegłem, iż wnętrze domostwa było zdemolowane. Wszystkie meble były porozwalane do tego stopnia, że ciężko mi było przejść bez rozwalenia nogi o ostre fragmenty drewnianych i metalowych szaf, stołów, krzeseł czy wszelakiej elektroniki. W kuchni nie było dziadka, w łazience także. Przeszukałem cały dom, ale nie mogłem go nigdzie znaleźć. Gdy miałem już wracać, potknąłem się jeden z kawałków starej, kuchennej szafki i upadłem na wykładzinę. Usłyszałem puste stuknięcie. Zrozumiałem, że pod podłogą musi być piwnica. Podszedłem do ściany i spróbowałem podnieść wykładzinę. Podważyłem ją nożem, ale niestety nie mogłem jej podnieść, gdyż była cała przygnieciona przez strzępy mebli. Poszukałem stukając butem w podłogę miejsca na które przed chwilą upadłem i już po chwili rozcinałem sobie nożem przejście do piwnicy. Był tam drewniany, nieco zbutwiały właz. Otworzyłem go i zauważyłem drabinę prowadzącą do oświetlonego pomieszczenia. Wziąłem nóż w zęby i pełen wszelakich obaw schodziłem w dół. Pomieszczenie było zbudowane na planie kwadratu i było dość obszerne. Dookoła poukładane były biblioteczki ze starymi księgami. Na suficie świeciła się pojedyncza, migocząca żarówka, a zaraz pod nią na krześle siedział… Mój dziadek. Krzyknąłem do niego, lecz on nie zareagował. Krzyknąłem głośniej, a mój dziadek tylko spojrzał na mnie przestraszonym wzrokiem. W rękach z całych sił ściskał niczym nie wyróżniającą się czarną książkę. Podbiegłem do niego, ale on wystawił przed siebie dłoń nakazując mi stanąć. Zapytałem o co chodzi, lecz w odpowiedzi zobaczyłem jak wskazuje dłonią na podłogę pod moimi butami i łzy lecące powoli z jego oczu. Dziadek nigdy nie wyglądał tak źle. Spojrzałem w miejsce które wskazywał. Włosy stanęły mi dęba. Gdy zauważyłem iż zepsułem usypany na ziemi krąg z soli. Dziadek dynamicznie usiadł prosto, jeszcze mocniej ściskając księgę, a zamiast jego oczu, było widać same białka. Po chwili opadł powrotem na krzesło i osłabł. Podbiegłem do niego, sprawdziłem puls. Nic nie poczułem. Nie mogłem w to uwierzyć! Dziadek, osoba którą kochałem umarła… Została mi tylko moja matka, która miała depresję oraz ojciec alkoholik…  Szybko zadzwoniłem na pogotowie. Jakimś cudem miałem tu zasięg. Ze słuchawki usłyszałem tylko szum i straszny śmiech. Wtedy wydawało mi się, że zwyczajnie się przesłyszałem- ale teraz już wiem, że to mogło być prawdziwe. Wyszedłem szybko drabiną na górę i zadzwoniłem ponownie. Tym razem wszystko poszło bez niespodzianek. Powiedziałem co się stało, a pani powiadomiła mnie, iż karetka będzie za kwadrans. Zszedłem da dół i stanąłem jak wryty. Ciało dziadka było całe sine i wyglądało jak gdyby leżało w tej piwnicy od kilku dni. Wziąłem szybko księgę i dokładnie się jej przyjrzałem. Na okładce nie było żadnych napisów, a jedynie obrazek ludzkiej głowy która z jednej połowy była normalna, a z drugiej wystawała sama czaszka. Otworzyłem ją na pierwszej lepszej stronie. Nie wiedzieć czemu, przeczytałem na głos  dziwną inkantacje, która brzmiała mniej więcej tak: Ita ego vos ad vitam ... qui de se nasci, et pulso: Surge, qui consumit corpus ... Regressus ad vivam! Nie wiedziałem co to mogło znaczyć, ale wolałem zabrać księgę ze sobą. Minęło kilka minut, a karetka była na miejscu. Nie chcieli mi wierzyć, gdy im mówiłem że dziadek niedawno zmarł. Twierdzili że ciało jest w bardzo zaawansowanym stanie rozkładu. Nie wróciłem tej nocy do domu. Poszedłem spać do mojej dziewczyny- Oliwi, gdyż potrzebowałem w tym momencie jej troski i myślałem, że może ona mi uwierzy. Na szczęście nie myliłem się. Niemalże całą noc próbowaliśmy przestudiować choć fragment tej księgi- udało nam się. Okazało się, iż ta inkantacja którą przeczytałem miała wskrzesić osobę, przy której została ona wyrecytowana. Przeraziło mnie to. Gdy jakimś cudem dałem radę usnąć, miałem sen o dziadku który próbował wydostać się z trumny. W pewnym momencie z jego gardła wydarł się nieludzki ryk. Wtedy właśnie się obudziłem. Po godzinie przyszykowaliśmy się z moją dziewczyną na wyjście do szkoły. Ponieważ mieszkam w małej wsi, wszyscy w szkole już wiedzieli co się stało z moim dziadkiem. Zagadywali mnie, pocieszali. Nauczyciele nawet nie brali mnie do odpowiedzi, a ja siedziałem w ostatniej ławce razem z Oliwią. Siedzieliśmy razem w milczeniu myśląc nad tym, co się wydarzyło poprzedniego dnia. Nazajutrz odbył się pogrzeb mojego dziadka. Długo siedziałem przy jego otwartej trumnie i zastanawiałem się, czy on żyje. Nie żył. Mój dziadek był martwy. Właśnie wtedy to do mnie dotarło. Z moich oczu pociekły łzy. Przez całą ceremonię nie opuszczałem trumny nawet o krok, dopóki nie została ona zakopana. Tej nocy ponownie spałem u Oliwi oraz ponownie dręczył mnie ten sam koszmar. I następnego dnia także nic się nie zmieniło. Nie wierzyłem że się na to zdecydowałem, ale musiałem zajrzeć do dziadka. Nawet mimo to, że byłem pewien iż on nie żyje. Zadzwoniłem do Michała, mojego najlepszego przyjaciela. Zaczęło się od nazwania mnie chorym zwyrolem, że dzwonie do ludzi w nocy, oraz nazwania pojebem z powodu pomysłu wykopania ciała mojego dziadka. Lecz gdy opowiedziałem mu całą historię, postanowił niechętnie mi pomóc. Wziął ze sobą saperkę, a ja wziąłem łom. Nie chcąc budzić Oliwi wyszedłem przez okno. Po piętnastu minutach byliśmy oboje na miejscu. Delikatnie ściągnęliśmy płytę nagrobkową, przy czym nie obyło się bez noża. Potem odkopaliśmy warstwę ziemi, która pokrywała trumnę. Wziąłem łom do ręki i podważyłem wieko trumny. Gdy ją otworzyłem, omal nie zemdlałem. Było w niej mnóstwo krwi. Ciało dziadka było w jeszcze późniejszym stanie rozkładu. Nie dało się tam ustać z powodu smrodu. Zobaczyłem tylko, iż palce dziadka zostały zdarte aż do kości, które wyglądały niczym zaostrzone szpikulce, a na wewnętrznej stronie wieka znajdowały się ślady po paznokciach.  Nie mogłem wytrzymać smrodu. Odbiegłem szybko od mogiły i zwymiotowałem na środku ścieżki wiodącej między grobami. Po drodze minąłem omdlałego Michała, który leżał bezwładnie na ziemi. Stałem pochylony nad ścieżką i dyszałem z rękami opartymi na kolanach. Po chwili nałożyłem koszulkę na nos i wróciłem do grobu dziadka. Na miejscu zastałem istną rzeźnie. Ciało dziadka zniknęło, a Michał leżał dalej na ziemi, ale... Miał wyrwany mostek, głowę i był obdarty ze skóry. Ponownie zwymiotowałem. Usłyszałem za plecami ciche „Uwolniłeś to…”. Przekręciłem się na pięcie, lecz nic za mną nie było. Usłyszałem straszny, opętańczy śmiech. Nie zastanawiając się jak najszybciej uciekłem z cmentarza. Biegłem przed siebie i nie zważałem na nic. Kilka razy niemalże się potknąłem o odstający korzeń czy kamień. Uspokoiłem się dopiero wtedy, gdy wszedłem powrotem do domu. Przez całą noc przez okno widziałem dziwną, trzymetrową i niesamowicie chudą postać. Jej ręce były dwukrotnie dłuższe od nóg, a skóra na nich była miejscami popękana i niesamowicie naprężona. Postać wyglądała na przegniłą. Najdziwniejsze jednak było to, iż na głowie miała przyszyty worek, który zlewał się z jej ciałem. Zgoniłem to na wizje spowodowane tym, co niedawno zobaczyłem- jednak nie zmrużyłem oka ani na moment. Cały czas widziałem go za oknem i wydaje mi się, że cały czas patrzyliśmy prosto na siebie. Dosłownie skoczyłem w miejscu, gdy Oliwia się przebudziła i zapytała się, na co tak patrzę. Gdy spojrzałem tam jeszcze raz, oznajmiłem jej, że na nic. Tego już tam nie było. Ponieważ była sobota, poszliśmy do kuchni na śniadanie. Wolałem nie mówić Oliwi co wczoraj widziałem. Miałem nadzieję, że to był tylko sen. W domu poza nami nie było nikogo, co nas zarazem bardzo zdziwiło, jak i bardzo ucieszyło. Na śniadanie zjedliśmy naleśniki mojego przepisu, oraz wypiliśmy po kubku kawy. Gdy byliśmy już syci, postanowiliśmy pójść na do kina. Musiałem pójść do domu po pieniądze. Ojca na szczęście tam nie było, a matka siedziała w swoim pokoju. Szybko zgarnąłem mój schowany pod materacem portfel i wyszedłem z domu. Gdy zbliżałem się do furtki, pod dom podjechała policja. Zaczęli nas przepytywać co robiliśmy poprzedniego dnia, gdzie byliśmy. Powiedzieli tylko o tym, iż jeden z naszych kolegów został zabity na cmentarzu. Wiedziałem, że nikt mi nie uwierzy w to, co widziałem- więc kłamałem ile wlezie. Gdy wreszcie przestali nas pytać, wyruszyliśmy w stronę kina. Cały czas czułem na sobie czyjś wzrok oraz czasem zauważałem jakiś drobny ruch kontem oka- ale to ignorowałem. Cały dzień upłynął nam na chodzeniu po mieście. Gdy wracaliśmy do domu, zaczynało się ściemniać. Nadal czułem na sobie czyjś wzrok, lecz teraz zdarzało mi się go zobaczyć. Stał niecałe sto metrów ode mnie, lekko przygarbiony z rękami delikatnie wysuniętymi do przodu. Na jednej z rąk miał zawieszony koszyk upleciony z dziwnego, brązowo-czerwonego materiału. Rączka była zrobiona z kości, niezwykle przypominającej mostek- lecz nienaturalnie wygięty. Przeraziło mnie, ale najgorsze zauważyłem dopiero po chwili. Jego palce. Wyglądały dokładnie tak samo jak palce mojego dziadka, gdy znalazłem jego ciało w grobie. Były tylko dłuższe. Chwyciłem mocno Oliwię za rękę i pognaliśmy w kierunku domu mojego dziadka. Co chwila się odwracałem, sprawdzając czy to coś nas śledzi. Początkowo widziałem tylko jego oddalającą się sylwetkę, lecz gdy znacznie zwiększyliśmy dzielącą nas odległość, momentalnie ruszył z miejsca. Biegł nienaturalnie szybko, czym dał nam dodatkową motywację do biegu. Biegliśmy szybciej niż kiedykolwiek, ale dzieląca nas odległość malała. Na horyzoncie widać już było dom dziadka. Nie wiedziałem czego właściwie szukałem, ale czułem, że właśnie tam to znajdę. To nadal nas goniło. Kilkakrotnie zahaczył o odstające korzenie i inne wystające przedmioty pozostawiając na nich strzępki swojej skóry i odsłaniając sine mięśnie. Był na tyle blisko, że czuliśmy smród, który go otaczał. Dotarliśmy do domu dziadka, przeskoczyliśmy taśmę policyjną i weszliśmy do środka. Policja dokładnie zbadała i zabezpieczyła to miejsce, ale wejście do piwnicy niewiedzieć czemu pozostawało otwarte. Wskoczyliśmy tam, zatrzasnęliśmy klapę i ją zaryglowaliśmy. Usłyszeliśmy po niespełna dwóch sekundach głuche łupnięcie w klapę. Nic więcej. Oliwia rozpłakała się i oparła głowę na moim ramieniu. Po chwili zaczęliśmy przeszukiwać pomieszczenie w poszukiwaniu wskazówek, lecz nie znaleźliśmy nic. Nie zdziwiło mnie to, ponieważ policja przeszukała wszystko i pozostawiła na podłodze masę książek. Właściwie- To na pułkach nie było ani jednej. Byłem gotów odpuścić po niespełna godzinie poszukiwań, lecz potknąłem się o jedną z książek i przewróciłem na półkę. Cała półka się roztrzaskała, a ja wpadłem do pomieszczenia obok. Było tam ciemno- Niesamowicie ciemno. Zapaliłem latarkę w telefonie i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Wszystko było zakurzone. Znajdował się tam stary stół operacyjny, biurko z kałamarzem i rzędem piór oraz kilka szafek na dokumenty. Po dłuższych oględzinach, pod stołem znaleźliśmy  pudło pełnie wszelakich skalpeli, pił do kości, strzykawek i tym podobnych. Lecz pod spodem był ukryty mały, skórzany dziennik. Znajdowały się w nim zapiski mojego dziadka. Nie wiedziałem, że ten stary, serdeczny człowiek w młodości był prawdziwym potworem. W dzienniku mogłem przeczytać o wszelakich metodach tak zwanych „badań”, którym mój dziadek poddawał ludzi. Pisał, że pod okiem niemieckiego porucznika w czasie Drugiej Wojny Światowej, prowadził eksperymenty polegające na próbie stworzenia nadczłowieka, nadżołnierza. Niemcy przyprowadzali do niego dzieci, kobiet a on robił z nimi… Straszne rzeczy. Na końcu notatnika mogłem zauważyć niestarannie napisaną notatkę, która składała się z ledwie kilku zdań i była jakby napisana przy pomocy krwi i palca. A brzmiała ona następująco: „Idą po mnie. Karma wraca.”. Nie wiem co się stało dalej, gdyż reszta stron była wyrwana. Czuję powracający strach od razu, gdy tylko sobie o tym przypomnę. Oliwia chciała zostawić mnie samego i przeszła do sąsiedniego pokoju. Dalej czytałem notatki dziadka, ale nie mogłem sam w nie uwierzyć. Po chwili usłyszałem krzyk. Zobaczyłem jak moja ukochana walczy z całych sił, ale to coś próbowało wyciągnąć ją przez otwór w suficie na zewnątrz. Wezbrał we mnie gniew. Chwyciłem największą piłę jaką znalazłem i uderzyłem z całej siły w tego ramię. Kość była na tyle krucha, że pękła po silniejszym ciosie. Usłyszałem nieludzki wrzask, oraz opadającą bezwładnie a ziemię Oliwię. Targały mną silne emocje. Wyskoczyłem czym prędzej na górę i doskoczyłem do potwora. Ten jednak przycisnął mnie złamaną ręką do podłogi, a drugą sięgnął do nitki wystającej między skórą a workiem. Chciałem zamknąć oczy, lecz nie dałem rady. Powoli wyciągał nitkę. Bardzo powoli. Po jakimś czasie ściągnął worek z głowy. Poczułem paniczny strach. Podejrzewałem że właśnie tak jest, ale starałem się to od siebie odrzucić. Mojego najlepszego przyjaciela zabił mój dziadek. TEN POTWÓR. TO BYŁ MÓJ DZIADEK. Poczułem jak uderza mnie w skroń. Nie mogłem się ruszyć, a mój wzrok był zamglony. Zobaczyłem koszyk zwisający z jego ramienia- A w nim głowę Michała. Potem spostrzegłem jak schodził w dół po drabinie oraz słyszałem kobiece krzyki. Zemdlałem. Gdy się obudziłem nikogo przy mnie nie było. Nikogo żywego. Koło mnie leżało zmasakrowane ciało Oliwi. Tego było wtedy zbyt wiele. Coś pękło w mojej psychice. Początkowo płakałem nad zwłokami wybranki mojego życia, a następnie zacząłem śmiać się w niebogłosy. Wiedziałem co należy zrobić. Przerzuciłem Oliwię przez ramię, a następnie poszedłem do mojego domu. Po drodze mijałem zmasakrowane ludzkie ciała. Bez głów, bez skóry. Już było za późno. Nie ruszało mnie to. Gdy wszedłem do domu, spostrzegłem że na podłodze leży mój ojciec. Jest martwy, a w dłoni trzymał kartkę. Było na niej napisane krwią: „Synku, dziadzia powiedział że przyjdzie do Ciebie o pierwszej. Kocham Cię, tatuś”. Były czterdzieści trzy minuty do północy, więc miałem czas. Rozejrzałem się po domu. Jedyne co znalazłem to moją matkę. Podcięła sobie żyły w wannie i była martwa. Zbyt wiele ważnych osób dziś zginęło. ZBYT WIELE. Pobiegłem szybko do sąsiada. Z sypialni wypływała stróżka krwi, lecz zignorowałem to. Wziąłem butlę z gazem i zaniosłem do domu. Włączyłem dopływ gazu na kuchence gazowej, oraz z butli znalezionej u sąsiada. Zostało mi już mało czasu. Teraz leżę przed drzwiami wejściowymi w kuchni. Jedną ręką obejmuję moją kochaną Oliwię, a w drugiej trzymam zapalniczkę. Robi mi się słabo od wszechobecnego gazu, ale widzę, jak ktoś otwiera drzwi. Wydaje mi się że, zrobię mu małą niespodziankę…

środa, 29 czerwca 2016

Rozdział 10


Fabar spojrzał śmierci w oczy. Ostrze nieubłaganie się doń zbliżało, a te dwie sekundy zdawały się być wiecznością. Wtem nagle, gdy broń przeciwnika była ledwie o pół stopy od ciała Fabara, poczuł on silne szarpnięcie. Coś go pociągnęło do tyłu, a przeciwnik niemalże przewrócił się od siły chybionego ciosu. Fabar dalej czuł, jak coś go ciągnie z ogromną siłą do tyłu, lecz nie był w stanie odwrócić głowy w tego kierunku. Zdał się więc na łaskę tej nieznanej siły i pozwalał jej nieść się coraz dalej od przeciwników. Niektórzy z nich ścigali ich pieszo, lecz po dłuższej chwili spostrzegali oni, iż nie ma to najmniejszego sensu. Fabar nawet się nie szarpał. Wiedział, że i tak by zginął- walka nie miała sensu. Gdy jednak jeździec musiał wykonać energiczny skręt, wtedy Fabar spostrzegł postać w kapturze. Pędziła ona trzymając Fabara w stronę pobliskiego lasu. Mimo iż gonili ich mężczyźni w czarnych szatach, koń tajemniczego jeźdźca był od nich o wiele szybszy i niespecjalnie się musieli nimi martwić. Jeździec mimo przewagi prędkościowej nad przeciwnikiem, starał się ich zgubić. Gdy wjechali do lasu, zgrabnie manewrowali między drzewami. Udało im się zgubić połowę przeciwników. Niektórzy się zgubili, a inni powpadali w drzewa. Nie byli chyba zbyt dobrymi jeźdźcami, gdyż na treningu jeździeckim slalom leśny to niezbędne minimum. Pędziliśmy dalej z taką prędkością, że rękojeść Ventusa prawie wypadła mi z dłoni. Zostało już tylko pięciu mężczyzn. Zauważyłem, że pędzimy teraz przy owocach Amaroka. Świetnie się składało, gdyż były one wyjątkowo ciężkie i twarde. Szybkim ruchem złapałem znajdujący się najbliżej. Kosztowało mnie to wiele wysiłku, gdyż ciężko jest się poruszać takiej pozycji. Rzuciłem moim pociskiem i trafiłem jednego z czterech przeciwników prosto w nos. Zatoczył się, a następnie upadł na ziemię. Koń, który spłoszył się gdy jego właściciel spadł, nagle stanął na tylnych kopytach podrzucając przy tym bezwładnie zwisającego jeźdźca. Dwoje przeciwników wpadło w niego i również się przewróciło. Została ich tylko niegroźna dwójka, lecz Fabar nie miał pojęcia co teraz zrobić. Wtem usłyszał przeraźliwy ryk i niedźwiedzia. Szarżował on na przeciwników Fabara. Gdy był trzy metry od nich skoczył. Konie spłoszone uciekły, a jeden zrzucił przy tym swego jeźdźca, którym następnie zajął się niedźwiedź. Tajemniczy jeździec dalej jechał przed siebie trzymając Fabara, lecz tym razem wolniej. Już nikt ich nie gonił. Po dziesięciu minutach jazdy w milczeniu, wreszcie dotarli na rozległą polanę na środku lasu. Jeździec wypuścił Fabara, po czym sam zszedł z konia. Ściągnął z głowy kaptur. Fabarowi ukazała się czarnowłosa piękność. Kobieta miała delikatne rysy twarzy, niebieskie oczy oraz szpiczaste uszy.

-Dziękuję, jestem Fabar- Powiedział Fabar- A ty… Kim jesteś?

-Ja jestem Erya. Również poszukuję Wybranych- Odrzekła elfka.

-Dlaczego… Dlaczego mnie uratowałaś?- Zapytał Fabar.

-Ponieważ z tobą po mojej stornie będzie łatwiej znaleźć wszystkich Wybranych- Odrzekła.

-Skąd masz pewność że ci pomogę?

-Ponieważ wiem, że mimo pijaństwa jesteś wybitnym wojem i nie odrzucisz wezwania do walki.

-Masz trochę racji… Ale jesteś zbyt pewna siebie. Z drugiej strony, skąd mam wiedzieć czy mnie nie zdradzisz?

-Czy gdybym miała cię zdradzić, to uratowała bym ci życie?

-To mógł być podstęp. Nie wiem, czy mogę ci zaufać. Ale niech ci będzie. W zespole zawsze łatwiej

-Jesteś przewrażliwiony. Mniejsza z tym- Powiedziała, po czym wyciągnęła do Fabara dłoń z kilkoma różnokolorowymi smoczymi kłami- Schowaj to. Podobno masz kostkę Grigego?

-Tak. Chyba mam- Stwierdził, po czym wyciągnął z sakwy drewnianą kostkę z wizerunkiem smoka.

-Świetnie. Ile mamy razem kłów?

-Sześć.

-W takim razie… Jutro zaczynamy przygodę. Czujesz tę lekką ekscytacje?

Fabar zastanawiał się czy nie rozmawia z dzieckiem, ale bez zastanowienia przytaknął- Tak, czuję.

-Świetnie. A teraz musimy rozbić obóz, chyba nie każesz mi zrobić tego samej?

-Eh…

Fabar zauważył, że w jego dłoni nadal znajduje się rękojeść Ventusa. Ze smutkiem schował ją do sakwy i wyjął mały nóż. Wszedł wgłęb lasu poszukując gałęzi na budowę szałasu i ognisko. Po niespełna godzinie całe obozowisko było gotowe. Ogień skakał po kawałkach drewna, dwa szałasy stały po jego przeciwległych stronach. Fabar poczuł jak burczy mu w brzuchu.

-Masz może łuk? Strzały?- Zapytał elfki.

-Oczywiście- Odparła.

-To świetnie. Pożycz mi go, pójdę upolować coś do jedzenia.

-Trzymaj!- Krzyknęła, po czym rzuciła mu łuk i przywiązane doń rzemykiem pół tuzina strzał.

Fabar poszedł do lasu. Po drodze cały czas rozmyślał. Czy ona faktycznie wiedziała o Wybranych? A może wierzyła tylko w bajki opowiadane dzieciom przez rodziców i dziadków? Jego głowa była targana wszelakimi rozmyślaniami, lecz nie mogąc zrozumieć sytuacji do końca, postanowił zostawić rozmyślania na kiedy indziej. Usłyszał szelest w krzakach. Przykucnął i obejrzał się w kierunku z którego on dochodził. Zauważył parę szarych, odstających uszu. Bingo- Pomyślał. Wycelował, spowolnił oddech… strzelił. Trafił bezbłędnie. Zająca z impetem odrzuciło do tyłu. Podszedł to bezwładnego zajęczego ciała, wyciągnął sterczącą zeń strzałę i przerzucił je przez swe ramie. Poszedł powrotem do obozu, a tam oporządził dokładnie zajęcze mięso. W lesie zebrał kilka ziół, którymi następnie przyprawił mięso. Odczekał jakiś czas aż przejdzie ziołami i zaczął je piec. Gdy się zarumieniło, podzielił je na porcje i zaczęli je z elfką jeść. Podczas posiłku omówili kilka ważnych spraw oraz opowiedzieli trochę o sobie. Fabar nie dowiedział się niczego szczególnego, tylko kilka mniej znaczących drobiazgów. Mimo to, rozmowa z kimś, kto nie traktował go jako miejskiego obszczymura, sprawiała mu wielką przyjemność. Bardzo długo ze sobą rozmawiali, lecz gdy skończyli, natychmiastowo usnęli w swych szałasach czekając na następny dzień. Na dzień przygody.

sobota, 18 czerwca 2016

Rozdział 9


Fabar przebudził się nagle słysząc krzyki. Otworzył oczy, po czym wyjrzał przez okno. Wdzierało się przezeń bardzo jasne światło. Usłyszał kolejny krzyk, tym razem z innego kierunku. Na jego czole pojawiły się krople potu. Nie wiedział dokładnie czym było to spowodowane. Strachem? A może gorącem panującym wewnątrz budynku? Albo oba czynniki? Nie miał pewności, ale wiedział na pewno, że nie może stać i biernie przyglądać się sytuacji na zewnątrz. Prędko narzucił na siebie skórzany kubrak i spodnie. Założył na szybko napierśnik, wziął w dłoń miecz, oraz sakwę, po czym wybiegł na zewnątrz. Już po chwili widział płonące sylwetki niegdyś pięknych domostw- Ten widok był straszny, wręcz niewyobrażalny. Kavenou od lat słynęło ze swej wyjątkowej architektury, a ten pożar był niewyobrażalną stratą zarówno dla ludzi mieszkających tu, jak i całego królestwa. Zganił się w myślach. Zamiast sprawdzić co się dzieje, zagapił się na ten obraz strachu i zniszczenia. Ruszył szybkim krokiem w stronę głównego placu mijając po drodze mieszkańców próbujących ugasić pożar. Wszyscy jednak patrzyli na Fabara wyzywającym wzrokiem, rzucali docinkami w jego kierunku i obgadywali.

-Pierdolony pijaczyna… Pewnie siedział jak zwykle w domu chlając co miał pod ręką! Zajmij się lepiej gaszeniem miasta!- Mówili jedni

-Idź na rynek! Może choć raz się przydasz!- Mówili drudzy

-Norma- Powiedział pod nosem Fabar.

Nie mógł jednak ich za to winić. Fabar przez lata szarpał  swoje dobre imię chlając ile wlezie czy robiąc inne głupie rzeczy- tylko po to, by dostać jeszcze odrobinę tak cennego trunku jakim jest tanie piwo sprzedawane w karczmie nieopodal wioski. Tym sposobem z niegdyś wybitnego woja, stał się zwykłym obszczymurem. Z dnia na dzień staczał się coraz bardziej, aż do tego poziomu na którym jest teraz. Szedł dalej w stronę  rynku ignorując wyzwiska rzucane w jego kierunku. Jego oczą ukazały się stojące w ogniu stragany, oraz dwie grupki ludzi. Jedni stali w rzędzie, a drudzy, ubrani w dziwne, czarne szaty z kapturami, stali w trzech grupkach po cztery osoby. Fabar w rzędzie naliczył blisko czternastu cywili. Pośród nich rozpoznawał większość twarzy, ale kilka innych było mu kompletnie nieznanych. Jedna ubrana na czarno postać wyszła z grupy i podeszła do pierwszej osoby w rzędzie. Słowa które wypowiedziała zmroziły Fabarowi krew w żyłach.

-Gdzie jest Fabar?- Powiedział niskim, gardłowym głosem do jednego z obcych Fabarowi ludzi- Gdzie on jest!?

-N… N…- Zająkał się, po czym przełknął ślinę- Nie wiem… J... Jes.. stem tu t… tylko przejazdem- Powiedział przez łzy.

-Ah tak? To przepraszam. Puśćcie go- Powiedział.

Człowiek wyszedł szybko z szeregu szykując się do biegu. W tym samym momencie poczuł zimną stal i usłyszał ciche plaśnięcie. Na ziemię upadła jego dłoń. Krew trysnęła, a ziemie pokryła bordowa posoka.

-Pamiątka- Powiedział mężczyzna w czarnym płaszczu.

-Dlaczego!?- Wyłkał przejezdny- Dlaczego ja!?

-Pięć- Powiedział oprawca. Jego ofiara stanęła łkając i zgłupiała –Cztery- Kontynuował

-Jakie cztery? O co ci chodzi!?- Wykrzyczał nieco odważniej- Co jest z tobą nie tak!?

-Miałeś szanse. Ale mnie denerwujesz- Odparł, po czym wbił sztylet w pierś nieszczęśliwca i przekręcił. Oczy tamtego momentalnie zrobiły się szkliste i upadł na ziemię. Kilkoro zebranych zwymiotowało, a mężczyzna podszedł do następnej ofiary. Fabar stał dalej jak wryty w ziemię niemogąc wykonać najmniejszego ruchu.

-Gdzie on jest?- Powiedział słodko do starej kobiety. Fabar rozpoznał w niej sprzedawczynię, która od lat prowadziła małą piekarnię w okolicach rynku. Wykonała gest, który zmroził Fabara. Wyciągnęła rękę i wskazała na Fabara. Mężczyzna w płaszczu odwrócił się i zaśmiał.

-Więc tu się ukrywałeś?- Powiedział, po czym zdjął kaptur. Dopiero teraz Fabar rozpoznał w nim elfa z obozu… Tego samego, który jeszcze poprzedniego dnia próbował go uprowadzić- Z resztą zróbcie to, co zrobiliście z e strażnikami. Ludzie podeszli i po kolei zaczęli podrzynać gardła swym ofiarą, po czym znosili ich ciała do pobliskich baraków. Te stały w dużej odległości od domów, więc nie zajęły się ogniem. Niektórzy próbowali uciekać, lecz dosięgały ich strzały kuszników. Na twarzy Fabara zapłonął gniew. Stanął gotowy do walki. Przyglądał się jak mężczyzna podchodzi w jego kierunku z dwiema ćwiekowanymi pałkami w dłoniach. Miał przewagę nad Fabarem. Tan w przeciwieństwie do Fabara stale ćwiczył walkę różną bronią, był w pełnym rynsztunku oraz emanował magiczny blaskiem, co wskazywało na wzmocnienie pancerza jakimiś zaklęciami. Zaatakował jako pierwszy. Uderzył w Fabara z dwóch stron tak, aby ten był w stanie odparować choć jeden cios. Lecz Fabar w ostatniej chwili odskoczył w tył. Teraz to on zaatakował. Pchnął przeciwnika prosto w klatkę piersiową, lecz nie zrobił na zbroi nawet jednej rysy. Przestraszył się, ale walczył dalej. Mimo swego kiepskiego sposobu dbania o ciało zgrabnie unikał ataków i parował je. Niektórych rzeczy się nie da zapomnieć. Przeciwnik atakował jak szalony. Fabar tylko co jakiś czas próbował atakować w poszczególne części ciała, lecz wszędzie zbroja była nie do pokonania. Zaczął się zastanawiać, gdzie jest jego czuły punkt. Wkoło nich zebrała się grupka gapiów składająca się z ludzi w czarnych płaszczach oraz mieszkańców wioski. Wszyscy byli tak skupieni na walce, że nie słyszeli galopującego w ich stronę konia. Jedynie Fabar to zauważył. Przeciwnik wykorzystał moment nieuwagi Fabara i uderzył go z całych sił w piszczel. Fabar upał na ziemię. Przeciwnik nachylił się nad Fabarem i z tryumfalnym uśmiechem sięgnął po sztylet wiszący u paska. Wyciągnął go i przyłożył do gardła Fabara napawając się chwilą tryumfu i spojrzał w stronę swego kompana który znajdował sięga Fabarem.

-Ciąć?- Zapytał się z ekscytacją.

-Miał przeżyć, zapomniałeś?- Odpowiedział jego kompan.

Ten z rezygnacją odstawił nóż od gardła swej ofiary i butem przycisnął klatkę piersiową Fabara. Ponownie zwrócił się do kompana wysuwając głowę minimalnie dalej do przodu prawdopodobnie chcąc zgłosić protest. Ale Fabar wiedział, że nie będzie miał już takiej szansy. Spojrzał na nieosłonięty kawałek szyi wroga i z całej siły zamachnął się mieczem w jego stronę. Miecz bezproblemowo przeciął miękką skórę przeciwnika, którego głowa opadła na ziemię, a chwilę potem na Fabara spadła reszta jego ciała trzęsącego się pośmiertnie. Krew obficie zrosiła ziemię i Fabara. Wstał on szybko odrzucając ciało na bok.

-Zabij go… ZABIJ- Krzyknęli ubrani na czarno mężczyźni.

W kierunku Fabara wyszedł człowiek w kapturze.

-Jestem ostatnim co zobaczysz- Rzekł, po czym zdjął kaptur. Pod nim skrywał się twarz elfa. Tego samego, którego Fabar przed chwilą zabił.

-Co do… - Nie dokończył Fabar.

Przeciwnik ruszył w jego stronę z długim kordelasem. Zamachnął się, ale Fabar zablokował cios mieczem. Ventus pękł na kawałki, a w dłoni Fabara została zaledwie rękojeść. Stanął zmrożony, lecz po chwili zrobił unik ledwo unikając ponownego ciosu w obolałą nogę. Wiedział, że unikami tylko odwlekał nieuniknione. Całe jego życie przeszło mu przed oczami. Czasy jego tragicznego dzieciństwa, lata treningów… Jego chwała i… Upadek. Zaczął w myśli prosić Leę o zbawienie. Wiedział, że nie da mu ona rady pomóc. Obiecał sobie że jeśli przeżyje, to zmieni się. Tętent kopyt nasilił się, a Fabar nagle unikał ciosów chcąc zdobyć cenne sekundy życia. Usłyszał krzyki za plecami, ale nie dał się rozproszyć. Przeciwnik rzucił się w jego kierunku próbując nabić go na kordelas. Fabar nie miał szans na przeżycie.

sobota, 11 czerwca 2016

18.06.2016r

Heja! Wiem, wiem- Blisko dwa miesiące ciszy. Ale teraz tylko poprawię kilka ocen i... Będę pisał o wiele więcej. Mam nadzieję że wybaczycie mi tę przerwę, ale zbierałem pomysły etc. i mam już pomysł na niemalże całą książkę (Nie to że nie mam konceptu. Mam koncept i to dość duży). Mam nadzieję, że nie jest to wielką przeszkodą, ale już 18.06.2016r wracam na... definitywnie dłużej. Tak więc przepraszam i do następnego!

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Rozdział 8


Fabar obudził się. Leżał na zimnej kamiennej posadzce, a jego noga pulsowała palącym bólem. Mimo to wstał ignorując ból i rozejrzał się dokoła, po czym ze strachem stwierdził iż wpadł do jaskini. Spojrzał w górę i zauważył po słońcu, że  jest już południe. Po chwili opanował emocje i począł myśleć nad racjonalnym rozwiązaniem problemu. Przez dziurę w sklepieniu wpadał snop światła, który niestety Fabarowi nie wystarczał. Przeszukał przytroczoną do paska sakwę i ze zmieszaniem stwierdził, iż znajduje się w niej tylko krzesiwo bez hubki, dwa kryształowe smocze kły oraz smoczą kostkę. Wyjmował je po kolei i układał na ziemi. Najpierw krzesiwo, potem kryształowe kły, a na końcu kostkę. Wtem, kostka zapłonęła ogniem tak potężnym, iż oświetlił on cały obszar dokoła niego. Znajdował się w starych, krasno ludzkich ruinach. Mimo iż nie był znawcą, ciężko było pomylić jakąkolwiek architekturę z krasnoludzką. Była piękna, ale jednocześnie surowa. Królowała w niej pospolita skała i obsydian. Tylko oni umieli tak dobrze obrobić tak kruchy minerał, jakim jest obsydian.  Był prawdopodobnie w starym krasnoludzkim magazynie, gdyż znajdował się pomiędzy zbutwiałymi, starymi skrzyniami. Uznał to za znakomity zbieg okoliczności i jednym precyzyjnym kopnięciem zniszczył znajdującą się nieopodal drewnianą skrzynię, po czym wziął najgrubszą i najtwardszą jej część i położył na płonącej kostce. Po chwili drewno zapaliło się do tego stopnia, iż mogło sprawować tymczasowo funkcje pochodni. Fabar położył je obok tak, aby od jego płomienia nie zajęła się reszta skrzyń, po czym szybkim ruchem wyjął z ognia smocze kły. O dziwo ogień ponownie był ciepły, lecz nie parzący. Gdy schował je do sakwy, ogień zgasł. Wyruszył więc ze swą prowizoryczną pochodnią w głąb ruin. Czuł lekkie podekscytowanie na myśl, iż będzie mu dane zwiedzić zapomniane krasnoludzkie podziemia. Jedyna droga która prowadziła na zewnątrz magazynu znajdowała się naprzeciw Fabara. Był to niesamowicie długi tunel prowadzący zdaje się do nikąd. Przechadzały się w nim od czasu do czasu szczury. Światło pochodni nie było w stanie dotrzeć do jego końca. Fabar szedł przezeń już dobre piętnaście minut, ale nadal nie był na jego końcu. Gdy minęło kolejne piętnaście minut, znalazł się na rozwidleniu dróg. Po jednej stronie znajdował się zasypany tunel, a po drugiej zaś kręte schody prowadzące ku górze. Fabar podszedł do zasypanego tunelu i spróbował przejrzeć przez wąską szczelinę do środka, lecz zauważył tam tylko ciemność. Zrezygnowany odwrócił się w stronę schodów. Zauważył, że pochodnia zaczęła z lekka przygasać. Lekko się zląkł i zaczął powoli wchodzić po schodach, ostrożnie pilnując, aby pochodnia nie zgasła. Ogień był już tak blisko jego dłoni, że skóra zaczęła go lekko piec. Chody wydawały się ciągnąć w nieskończoność, co wzmagał fakt, iż ból w nodze stawał się coraz bardziej nieznośny. Mimo starań, bólu nie dało się już tak łatwo ignorować. Z wielkim bólem stawiał każdy następny krok. Wchodził powoli, a pochodnia powoli parzyła go w dłoń. Po chwili dotarła do niego beznadzieja obecnej sytuacji. Zasmuciła go myśl o tym, iż możliwym jest że skoro tunel na dole został zasypany, ten na górze może być w podobnym stanie. Nie mógł tego znieść. Mógł zostać tu, na dole do końca swojego życia. Nie pomści przyjaciół. Zginie tu, na dole, a szczury zjedzą jego szczątki. Nagle uśmiechnął się i szepnął cicho.

-Skoro są tu szczury, to musi być też wyjście…

Ruszył żwawiej do przodu. Przeszedł kilka stopni niemalże ignorując całkowicie ból, po czym potknął się na zaledwie dziesiątym schodku. Pochodnia wypadła z mu z dłoni, a ogień zgasł. Został po niej tylko rozżarzony trzon, który dawał znikomą ilość światła. Przystawił dłoń do obolałego kolana, które po potknięciu zaczęło go boleć, jakby próbowano mu je wyrwać metalowymi szczypcami. Poczuł pod palcami krew. Dużo krwi. Nie wiele myśląc, sięgnął szybko po resztki z pochodni. Złapał je dwoma palcami i przystawił do rany. Lekko stęknął z bólu. Usiadł na stopniu oddychając ciężko i czekał, aż oddech i tętno wrócą do normy. Po chwili rana przestała go boleć aż tak bardzo. Lekko rozciągnął nogę i ponownie syknął gdyż rana niemalże otworzyła się ponownie. Lekko zrezygnowany ruszył w ciemnościach ku górze. Maszerował powoli, starając się zapobiec ponownemu otwarciu rany. Minęło dziesięć minut od początku jego wspinaczki, a on przeszedł zaledwie kilka metrów wzwyż. Spojrzał na schody z wyrytymi na nich krasnoludzkimi runami. Nawet nie zauważył, gdy wkoło niego stawało się coraz jaśniej. Zauważył to dopiero, gdy było na tyle jasno, iż widział najdrobniejsze wgłębienia w schodach. Ponownie uśmiechnął się i ruszył przed siebie, tym razem stąpając ostrożniej. Gdy przeszedł kilka stopni, oślepiło go światło. Wreszcie wyszedł z tych przeklętych ruin. Odczekał moment, aż jego oczy przyzwyczają się do światła. Sugerując się słońcem był w stanie stwierdzić, iż jest już około godziny szesnastej. Znajdował się na małym wzniesieniu. Wejście do tunelu z którego właśnie wyszedł, znajdowało się pośród gęstych krzaków. Powoli wszedł na szczyt wzgórza i rozejrzał się po okolicy. Widział w oddali las i karczmę w której jeszcze wczoraj wydarzyło się tak wiele wczorajszej nocy oraz stare ruiny zamieszkane przez watahę wilków niecały kilometr dalej. Zrozumiał, że gdyby tamten tunel nie był zasypany, prawdopodobnie leżał by właśnie martwy w ich leżu.  Poczuł lekkie trzęsienie ziemi. W powietrze wzbiły się ziarenka pisaku i pomniejsze kamyczki. Wiatr zawiał, a Fabar ponownie ujrzał Leę.

-Fabarze… Ponownie proszę cię o znalezienie Wybranych. Mam nadzieję, że tym razem mnie nie zawiedziesz.- Powiedziała Lea

-Ja… Ja…- Zająknął się Fabar

-Wiem co się stało. Jestem boginią losu więc wiem, co się dzieje na świecie- Przerwała mu bogini- Znalazłeś artefakt, oraz dwie części układanki. Każdy z wybranych, miał jeden smoczy kieł. Mam nadzieję, że następni wybrani przeżyją spotkanie z tobą. Proszę, postaraj się o to.

-Postaram się, obiecuję- Odrzekł

-A teraz…- Powiedziała, po czym przyłożyła ciepłą dłoń do czoła Fabara.

Fabar obudził się stojąc przed północną bramą Kavenou, rodzinnej wioski Fabara. Ruszył on przed siebie, prosto do swojego domu. Po drodze mijał wiele straganów, starą studnię z której o dziwo niektórzy nadal czerpali wodę oraz kościół trzech bogini. Dzień na wsi był spokojny. Nic się nie działo, a ludzie dalej pracowali ustalonym niegdyś nurtem. Z oddali wyłaniał się dom Fabara. Była to mała chatka, w której Fabar niemalże wcale nie bywał. Większość czasu spędzał na piciu piwa w karczmie, więc taka chatka całkowicie mu wystarczała. Po chwili był już przed domem. Wszedł do środka, po czym pomagając sobie stołkiem wszedł na belki podtrzymujące dach i sięgnął po skryty w koncie pakunek. Najpierw odwiązał go od dachowej belki, po czym powoli spuścił na podłogę. Zeskoczył z belki i podszedł do niego. Rozwiązał go, a jego oczą ukazała się srebrzyście połyskująca zbroja, rodowy miecz, pas oraz pełna różnych przydatnych przedmiotów sakwa. Ucieszył się, że zawartość pakunku przez te wszystkie lata dalej chroniły wszelakie zaklęcia, dzięki którym pozostały one w niemal nienagannym stanie od czasy, gdy Fabar ostatni raz ich używał.

-Tak więc- Powiedział Fabar do siebie- Wyruszamy jutro o świcie.

niedziela, 3 kwietnia 2016

Rozdział 7


W Fabarze wezbrała wściekłość i strach. Ze wszystkich ludzi jacy mogli tu przyjść, jego spodziewał się najmniej. Mniej by go zdziwiło, gdyby Herbert we własnej osobie go tu odwiedził.

-Widzę że nasz mały podstęp który uknuliśmy z karczmarzem się nie udał- Przerwał ciszę elf, po czym rzucił mieszkiem ze złotem w stronę skulonego karczmarza. Ten ostrożnie wysunął rękę i zabrał pakunek, po czym dalej siedział skulony- Wiesz jak długo czekałem na ten moment? Wiesz jak długo cię śledziłem? Zajęło mi to PIĘĆ LAT. Chciałem zrezygnować z poszukiwań. O tak. Ale żądza zemsty była silniejsza.

Fabar poczuł ukłucie w karku. Sięgnął w tę stronę dłonią i wyczuł pod dłonią miękki puch, po czym jego dłoń opadła bezwładnie. Nie mógł się ruszyć, ale nie panikował.

-Dam ci małą radę. Zawsze posiadaj plan B- Powiedział, po czym uśmiechnął się szyderczo i dla dodatkowego bezpieczeństwa związał Fabarowi dłonie-Trucizna powinna działać naprawdę długo, ale co mi szkodzi. Teraz sobie poczekamy aż moi ludzie przyjadą. Nawet nie wiesz jak dużo mam Ci do powiedzenia.

Elf wyjął miecz z pochwy i krzyknął- Wy tam! Wynocha! Albo nikt z was nie dożyje jutra!- Mówił tak machając mieczem nad swą głową, na co goście w karczmie niezbyt chętnie wyszli z lokalu. Fabar spróbował się odwrócić i zobaczyć kto wyszedł z lokalu, ale nie dał rady, gdyż wciąż był pod wpływem trucizny.

-Więc na czym skończyłem? Ach tak. Zacznę od samego początku. Nasz obóz powstał nad gniazdem naszej pani. Dbaliśmy o jej dzieci, o nasze maleństwa… Wybrała ona jednego z nas na i zabrała go do siebie. Jej wybrańcem był pewien niepozorny chłopiec mający zaledwie szesnaście wiosen. Bardzo szczupły i wiotki. Uczyniła go potężnym. To on był tym „nienaturalnie bardzo umięśnionym bandytą”. Żyliśmy bez strachu o jutro. My dawaliśmy jej i jej maleństwom pożywienie i wodę, a ona obdarzała nas swą wiedzą, majestatem oraz mocą. Ale wy przerwaliście te piękne dni. Wtargnęliście do naszego obozu, wymordowaliście mych braci oraz nasze maleństwa… Pojmaliśmy was wszystkich, przejrzeliśmy wszystkie wspomnienia twych braci, ale ty… Ale ty jakoś się wyrwałeś z naszych rąk. Zabiliście prawie wszystkich z nas. Wiesz kto przeżył? Tylko ja i uderzony przez ciebie w głowę pamiętnego dnia Erin. Tak. Właśnie. Z CAŁEGO OBOZU zostały tylko DWIE osoby. Ale wiesz co? Może i zostały dwie osoby naszego pokroju. Ale została jeszcze jedna. O wiele potężniejsza, ważniejsza. O WIELE BARDZIEJ. Wiesz kto to? To nasza królowa. Ona przeżyła. Ale ponownie chce dla siebie jakiegoś człowieka. Nie zgadniesz. Wybrała ciebie!- Wykrzyczał ostatnie zdanie, po czym zaniósł się szyderczym śmiechem- Nie wrócisz już żywy. Zostaniesz zniewolony. Umarł twój najlepszy przyjaciel, oddział żołnierzy. Teraz pora na ciebie.

Fabar spojrzał ze strachem na elfa. Ten był on niezwykle podekscytowany mogąc dokonać zemsty na swym od lat poszukiwanym przeciwniku. Usłyszał daleko za plecami głos dobiegający gdzieś końca sali. Lekko odwrócił głowę w jego kierunku. Przekręcił ją zaledwie o kilka stopni i opamiętał się. Trucizna przestała działać, ale on nie może tego pokazać.

-Tooo… Ja się chyba już wam nie przydam. Możesz mi zapłacić, a ja sobie pójdę?- Zapytał się człowiek siedzący gdzieś na końcu sali.

-Nie w takim momencie…- Powiedział elf, po czym cisnął sakwą z pieniędzmi w stronę tegoż człowieka.

-Na przyszłość- Rzekł tamten- Jestem do dyspozycji.

-Idź już wreszcie człowieku!- Krzyknął, a po chwili było już słychać trzask zamykanych drzwi.

Wtem nagle elf zawył z bólu i sięgnął ręką w stronę pleców, po czym odwrócił w tym kierunku również głowę. Z jego pleców wystawała rękojeść sztyletu, którą w dłoni trzymał karczmarz.

-Biegnij głupcze!- Krzyknął karczmarz przez łzy- Nie wiedziałem o wszystkim! Przepraszam, a teraz już biegnij!- To mówiąc, uderzył elfa z całej siły w szczękę. Dało się usłyszeć ciche chrupnięcie.

Fabar szybko wstał z krzesła i ze związanymi rękoma biegł w stronę drzwi. Otępiały po uderzeniu elf dopiero teraz zrozumiał co się właściwie stało. Spróbował się odwrócić i zadać karczmarzowi cios, ale ten tylko przekręcił sztylet. Elf ponownie zawył z bólu i uderzył karczmarza z główki. Ten odleciał kawałek do tyłu i krzyknął.

-Biegnij! NO BIEGNIJ ŻE!

Fabar z impetem uderzył w drzwi, a te nagle się otworzyły. Gdy wybiegł, zauważył że nastała już noc. Było wyjątkowo ciemno, gdyż księżyc schował się za drzewami, a potęgował to fakt iż oczy Fabara zaraz po wyjściu z oświetlonej gospody nawet minimalnie nie przyzwyczaiły się jeszcze do ciemności. Najgorsze jest jednak to, iż słyszał on stukot końskich kopyt oraz poruszający się wóz. Szybko wyłapał po dźwięku z której strony nadchodzi powóz i pobiegł po omacku w przeciwną stronę. Biegł tak po ciemku, aż dotarł do lasu. Ze strony gospody dało się usłyszeć głośne krzyki, co spowodowało iż Fabar zaczął biec jeszcze szybciej zupełnie nie zważając na uderzające go co rusz gałęzie i gałązki. Krzyki nie ustawały, lecz cichły. W tym momencie poczuł przypływ nadziei. Zgubili jego trop! Biegł dalej, a na jego ustach pojawił się od dawna nie widziany uśmiech. Nagle stracił grunt pod nogami i poczuł, że spada.

poniedziałek, 28 marca 2016

Rozdział 6


Upił łyk piwa z kufla, po czym rozejrzał się dookoła. Znajdował się w dość obskurnej karczmie w której od pięciu lat, które minęły od straszliwego wydarzenia w obozie bandytów, regularnie przepijał cudem zarobione pieniądze. Nie była ona wielka. Deski z których zrobione były ściany wyglądały na bardzo stare, a przy podłodze obficie pokrywał się grzyb. Mimo to, ludzie często odwiedzali to miejsce. Była to jedyna taka speluna w okolicy, przez co nie przeszkadzał nawet fakt, iż karczmarz sprzedawał po zawyżonych cenach piwo rozrobione z wodą. Wewnątrz było dość spokojnie, a walki były w niej niezwykle rzadkie.

Pewnie jest tu tak spokojnie, bo tym piwem nie da się nawet porządnie urżnąć- Powiedział cicho pod nosem Fabar- Jeszcze jedna kolejka!- Zawołał do właściciela speluny.

Chwilę!- Odpowiedział groźnie karczmarz- Mam ważniejszych gości od takiego starego moczymordy jak Ty!

Ten wstał powoli i podszedł do niego. Spojrzał na niego groźnym wzrokiem- Powiedz to jeszcze raz, a podpalę Ci ten lokal. Jasne?- Wypowiadając ostatnie słowa, uśmiechnął się sztucznie w kierunku karczmarza, na co on spojrzał na niego z nieukrywanym zdenerwowaniem. Wziął od Fabara kufel i nalewał do niego powoli piwo, po czym niemalże niezauważalnym ruchem wsypał do niego zawartość małej fiolki. Fabar nawet nie drgnął. Udał, że niczego nie widział. Rzucił na stół kilka monet, po czym szybko przeskoczył do karczmarza i chwycił go za szczękę w ten sposób, aby ten nie mógł zamknąć ust. Począł wlewać mu do ust piwo zmieszane  z owym nieznanym specyfikiem. Przeciwnik krztusił się, ale wypił duszkiem całą zawartość kufla. Fabar odepchnął go na podłogę wywołując przy tym niezły huk, lecz wszystkie osoby będące w budynku tylko spojrzały w ich stronę, po czym odwróciły wzrok w innym kierunku ponownie zagłębiając się w rozmowę z kompanami. Karczmarz nadal leżał skulony w koncie, a Fabar pilnował, aby ten nie wstał. Chciał sprawdzić co tamten dosypał mu do piwa. Jeżeli miało go to zabić, to zabije inną osobę. Po kwadransie, karczmarz już spał.

-Po co mu to było…- Zastanowił się Fabar- Co on chciał tym osiągnąć…

Fabar podszedł do barku i wyjął zeń kufel, po czym napełnił go piwem.

-Choć tyle korzyści z ciebie…- Powiedział pod nosem, a następnie wypił całą zawartość kufla- To już dziewiąty kufel, a nadal nic nie czuję… Przydało by się coś mocniejszego.

Oparł się o barek i ponownie rozejrzał się po wnętrzu speluny. Teraz były tu zaledwie cztery osoby. Dwie z nich rozmawiały ze sobą zaciekle, używając przy okazji niewybrednych słów. Kolejna osoba spała spokojnie na jednym z dalszych stołów. Ostatnia osoba nosiła kaptur, którym zasłoniła całą swoją twarz. Sprawiał on wrażenie dość tajemniczego, a Fabarowi wydał się dziwnie znajomy. Nagle usłyszał szmer za plecami. Odwrócił się i dostał potężny cios w skroń. Upadł ogłuszony na ziemię. Ledwo dawał radę rozróżniać obiekty znajdujące się przed nim. Zobaczył karczmarza krzyczącego coś do części budynku w której znajdowały się stoły. Fabar błyskawicznie zadał przeciwnikowi silny cios prosto w mięśnie podudzia, po czym uderzył do łokciem w brzuch. Ten był na tyle zaskoczony, że zdołał zareagować jedynie zgięciem się na cios w brzuch. Następnie Fabar uderzył do łokciem w kark. Tamten padł na ziemię i leżał tam nie ryzykując najmniejszego ruchu, gdyż nie chciał już dłużej walczyć. Fabar splunął na niego. Nagle poczuł silne szarpnięcie za swe ramię. Odwrócił się i ujrzał twarz człowieka który wcześniej skrywał ją pod kapturem. Wszystkie złe wspomnienia wróciły do niego ze zdwojoną siłą.

-Witaj Fabarze- Powiedział elf- Ile to już minęło? Pięć lat?

poniedziałek, 21 marca 2016

Strona na Facebook i dołek twórczy

Hej, to znowu ja!
Niestety, ale ostatnio popadłem w mały dołek twórczy... Ale mimo to, obiecuję Wam że nie przestanę pisać mojego opowiadania! Jedyna sprawa to to, że mogą mi się zdarzać mniejsze lub większe poślizgi w wydawaniu fragmentów- ale o tym wolał bym Was informować na bieżąco. Dlatego zakładam stronę na Facebook, aby na niej wypisywać wszelakie informacje o poślizgach, ciekawych akcjach oraz postaram o jakikolwiek kontakt z czytelnikami. Tak więc zapraszam wszystkich do polubienia mojej strony na Facebook i... to by chyba było na tyle! Do następnego!


https://www.facebook.com/KronikiMerfgardu

poniedziałek, 14 marca 2016

Rozdział 5


Fabar wprawnie pchnął mieczem w ścianę namiotu i rozciął ją. Wystawił ostrożnie głowę na zewnątrz i rozejrzał się. Nie było tam nic, oprócz oświetlonego blaskiem pochodni tunelu. Nagle usłyszał ten mrożący krew w żyłach wrzask. Wyrażał on wielkie cierpienie i wściekłość. Gdy spojrzał ponownie do namiotu, twarze jego towarzyszy jeszcze bardziej pobladły.

-I co?- Zapytał przestraszony Eric- Idziemy tam?

-Oczywiście- Odparł Fabar- Ale musimy mieć pewność, co tam jest. Jakieś sugestie Herbercie?

-Wydaje mi się- Odparł elf- Że może to być jeden z pająków jaskiniowych. Niektóre z nich mają łudząco podobne krzyki do ludzkich, a sądząc po ten jest wyjątkowo duży. Ciekawi mnie tylko, w jakim celu zbudowali obóz tuż nad gniazdem tych pająków… Cóż, jeżeli chcemy się dowiedzieć musimy sprawdzić.

-Zanim się tam zapuścimy, musicie iść po swoje bronie i zbroje. Przynieście także zbroje moje i Herberta- Rozkazał Fabar, po czym dodał ciszej do Herberta- Muszę z tobą pomówić o tym, co mi się przytrafiło.

Pół godziny później…

-… i wtedy znalazłem ten kieł- Powiedział Fabar wyciągając z kieszeni zielony kieł smoka- Wygląda jak ząb smoka, ale ma inny kolor. Jak myślisz, o co tu chodzi?

-Z czasem się dowiemy Fabarze- Odparł Herbert- A teraz idziemy w głąb tej jaskini.

Fabar i Herbert założyli przyniesione im zbroje, po czym wyruszyli w głąb jaskini. Była ona wąska i stroma. Droga prowadziła coraz niżej w dół. Po pewnym czasie usłyszeli krzyk któregoś z rycerzy.

- Pająki!

Gdy Fabar się odwrócił, zobaczył stado ogromnych pająków idących w ich kierunku po sklepieniu jaskini. Wyjął miecz i zaczął zabijać po kolei poszczególne większe pająki. Herbert przyłączył się do niego i wymawiał pod nosem niezrozumiałe zaklęcia, po których niektóre pająki padały trupem na ziemię. Walka z nimi była tylko przedłużeniem oczekiwania na to, co nieuniknione. Pająków zamiast ubywać, wciąż przybywało. Po dłuższym czasie walki, pająki poczęły się wycofywać.

-Za nimi!- Rozkazał Fabar- Zniszczmy ich gniazdo!

Rycerze rzucili się w pogoń za uciekającymi przeciwnikami. Po pewnym czasie, dotarli do ogromnej jaskini na której środek wybiegli. Była ona oświetlona ogromnym ogniskiem na środku oraz kilkoma pochodniami na bokach. Nagle Fabar zauważył w tunelu z którego przyszli człowieka. Był on nienaturalnie bardzo umięśniony i sprawiał wrażenie raczej jakiegoś potwora, nie człowieka. Rzucił się w jego stronę, na co ten tylko cofnął się kawałek w tył. Fabara to nie zraziło i szarżował w jego kierunku dalej.  Gdy był już kilka metrów w tymże tunelu, mężczyzna zniknął. Fabar odwrócił się i zauważył że oddziela go od przyjaciół bardzo gruba metalowa krata, a za nią stoi ten sam mężczyzna którego Fabar próbował przed chwilą zaatakować. Uśmiechnął się on doń, a w jego oczach można było zobaczyć rządzę krwi. Po chwili krzyżowania wzroku w owego mężczyznę, Fabar zauważył że jego towarzysze walcz z jeszcze większą ilością jeszcze większych pająków. Te w przeciwieństwie do tych wcześniej spotkanych były czerwone, a nie czarne.

-Kim jesteś!?- Zapytał Fabar- Czego chcesz? Wpuść mnie, albo Cię zabije!- to mówiąc zadał kłucie mieczem przez jedną ze szczelin w kracie, lecz przeciwnik to przewidział i zrobił spokojny krok w tył.

-Nie uda Ci się. Moje maleństwa ich zabiją. A jak nie, to im pomogę- Powiedział niskim, chropowatym głosem, po czym rozpłynął się jak we mgle.

Fabar widział jak coraz większa liczba pająków atakuje jego towarzyszy. Ziemia była usłana truchłami pająków. Fabar zaczął kopać z całych sił w kratę, która go oddzielała od drużyny. Wtem zobaczył że dwoje jego ludzi padło martwych na ziemię. Wezbrała się w nim niewyobrażalna wściekłość i począł uderzać swym mieczem w stojącą mu na drodze przeszkodę. Kolejni z jego drużyny padali jak muchy. Wydał z siebie okrzyk gniewu i rozpaczy, a z jego oczu popłynęły łzy. Jeszcze raz spojrzał na swoich przyjaciół. Przy życiu pozostał tylko Herbert, Eric, Herdig. Zebrał w sobie siłę i zadał potężny cios, który wyważył kratę. Pobiegł do ostatnich żywych, czyli w tym momencie tylko Herberta i Erica. Ciął na oślep. Wpadł w szał bojowy i zabił połowę zgromadzonych pająków. W pewnym momencie przestał odczuwać opór pod mieczem. Obejrzał się i w swojej okolicy nie znalazł żadnego pająka. Jedyni żywi wkoło niego, to Herbert i Eric. Uniósł miecz w geście tryumfu, lecz po chwili przeszkodził mu w tym niski, chropowaty głos.

-To były tylko robotnice- Powiedział mężczyzna- Pora na wojowników!

Z pod ziemi wygrzebał się tuzin pająków. Były one tak wielkie, jak słonie które Fabar widywał w odległych krainach na swych częstych wyprawach w dzieciństwie. Pierwszy z nich pochwycił zębami niczego nieświadomego Erica i przebił go swymi ogromnymi zębami. Fabar błyskawicznym ciosem odciął mu głowę, która upadła z głośnym plaśnięciem na ziemię. Nagle Fabar stracił grunt pod nogami i uniósł się pod samo sklepienie jaskini.

-Fabarze… Musimy się pożegnać. Pomścij nas- Powiedział z niesamowitym spokojem Herbert, po czym zaczął szeptać pod nosem.

-Ale co planujesz Herbercie?- Zapytał Fabar- O co Ci chodzi?

-Żegnaj, przyjacielu- Odparł Herbert

-Herbercie…- Powiedział łamiącym się głosem Fabar- Żegnaj, byłeś moim najlepszym przyjacielem.

-Ty moim także…- Odparł elf

Fabar poczuł jak opada na ziemię. Czuł wszechogarniające go ciepło. Zauważył że jego skórę zaczyna stopniowo pokrywać nieznany mu kryształ. Krzyknął. Po chwili jego skóra była prawie cała pokryta dziwnym kryształem, a jedyne co zostało nieodkryte to oczy. Powoli zaczynały także one zalepiać się kryształem, lecz mimo to Fabar widział przez ostatnie sekundy w których posiadał wzrok Herberta. Z jego ciała promieniowało pomarańczowe światło. Pająki zaczęły zbliżać się w jego kierunku. Fabar miał zaledwie kilkumilimetrową dziurkę przez którą mógł obserwować co się dzieje z jego przyjacielem. Gdy stracił go z pola widzenia, a jego oczy były zalepione w całości dziwnym kryształem, usłyszał wybuch. Poczuł gorąco, a części jego kryształowej zbroi zaczęły powoli spadać. Gdy nie miał nawet jednego jej kawałka, rozejrzał się dookoła. Na miejscu ciał pająków, zostały zaledwie kupki popiołu. Tam, gdzie polegli jego towarzysze pozostały kości, a po Herbercie została tylko czaszka. Nie była ona zwykła, gdyż były na niej cienkie niteczki złota. Krzyknął z rozpaczy i wściekłości.

-I stało się- Rozległ się za jego plecami niski i chropowaty głos, ale tym razem był on pozbawiony jakichkolwiek emocji i życia- Moje maleństwa nie żyją…

Fabar zobaczył leżącego na ziemi zapłakanego mężczyznę. Był on tym samym, który jeszcze przed chwilą groził Fabarowi i jego przyjaciołom. Był on zniszczony. Jego ciało było pozbawione skóry i słabe. Podszedł do niego. Nagle jego sakwa stanęła w płomieniach . Zobaczył an szyi przeciwnika połyskujący, fioletowy smoczy kieł. Szybkim ruchem zerwał go z jego szyi i schował do kieszeni. Ogień ugasł.

-To i tak mało, za to co zrobiłeś moim przyjaciołom!- Wykrzyknął, po czym wziął zamach i odciął jego głowę.

Odwrócił się i poszedł w kierunku wyjścia z jaskini, a po jego policzkach spływały łzy. Nie wiedział gdzie idzie, ani po co. Nie było to w tym momencie ważne.